13-GO KAZDEGO MIESIĄCA

    13-go każdego miesiąca



  13-go każdego miesiąca przeżywam swoje małe piekło. Tak to mogę nazwać. 13.01.2022 moje życie i szczęście się skończyło. Tak wtedy myślałam. Bardzo mnie to zmieniło.  Wszystko to co do tamtej pory budowałam zawaliło się. Jednym pstryknięciem różdżki odeszło w nicość. Ból i tęsknota rozrywało mnie na milion kawałków. Tamtego cholernego dnia pierwszy raz w życiu nie bałam się. Byłam psychicznie przygotowana na operację syna. On zresztą też. Wiadomo, że u dziecka strach przed bólem był, jest i będzie. Ostatnia wizyta tuż przed świętami Bożego Narodzenia dała nam ostateczny termin zabiegu. Misiek już nie mógł chodzić do szkoły ( całe szczęście, że to okres świąteczny- potem zaraz miały być ferie zimowe, więc był czas na dojście do siebie).Pani doktor prosiła go o to aby już nie biegał, nie grał na konsoli. Ogólnie miał leżeć i pachnieć. Nie podobało mu się to, ale jak mus to mus. My z mężem na szybkiego musieliśmy dostarczyć Gwiazdorowi nowe prezenty. Te , które miał otrzymać nie mógł dostać ( gry na konsolę - ruch i podniecenie).Ciśnienie mieliśmy utrzymać na niskim poziomie, a wtedy było już u niego bardzo wysokie 250/140. Kupiliśmy grę planszowa i książki. Bardzo kochał czytać i zawsze to był dla niego najlepszy prezent pod słońcem. Był zdrowy, tzn. nie chorował na żadne kaszelki, grypki itp. Gdyby nie wizyty w szpitalach i kontrole lekarskie frekwencja szkolna na 100%. Odżywiony na maksa. Jadł za dziesięciu. Nawet przeniósł się z pokojem na dół, blisko kuchni. Jak stwierdził musi mieć bliskość dostępu do jadła- patrz lodówka. Żarłok był niesamowity, ale chudzina masakryczna. Na początku jeździłam z nim po oddziałach sprawdzić nietolerancje pokarmowe, szukać przyczyn dlaczego tak mało przybiera na wadze i wolno rośnie. Teraz już konkretnie wiadomo. Wada serca , którą miał  powodowała niedotlenienie całego organizmu. Wszystkie zalecenia lekarskie wykonaliśmy. Był intensywnie rehabilitowany. Nawet udało nam się zebrać kasę na turnusy w komorze hiperbarycznej. Więc to dotlenienie było spore. Po niej zawsze czul się lepiej i jeszcze więcej jadł. Zajęcia na basenie też dawały spore rezultaty. Klatka nie była aż tak zapadnięta, wydolność oddechowa zwiększona i przykurcze mięśni były mniejsze. Więc byłam mega pozytywnie nastawiona. Telefon od kardiochirurga zadzwonił tuż przed 6 stycznia z informacją ,że 12 mamy być na oddziale i w dniu następnym będzie operacja. Zebrano całą ekipę, konsylium podjęło ostateczną decyzję jak ma być przeprowadzony zabieg. Dobrze, że nie czekaliśmy długo na przyjazd do szpitala. Wtedy człowiek bardziej by się nakręcał. A i młody mniej się stresował. Z samego rana wyruszyliśmy w podróż do Wrocławian. Śmialiśmy się, żartowali. Żeby człowiek wiedział, że to ostatni raz......Panował jeszcze covid, więc mąż nie mógł wejść na teren szpitala. Odprowadził nas do drzwi, gdzie pielęgniarka nas przejęła.

- No to co synku? Widzimy się za parę dni. Nic się nie bój. Dasz radę. Jesteś mega silny chłopak. My z Zuzią będziemy trzymać kciuki za ciebie. Jesteś z mamą. Dacie radę. Po południu zadzwonię do was - i mocno uściskał synka.
Norbert nic nie powiedział. Już miał kluchę w gardle i łzy w oczach. Teraz włączył mu się tryb bycia w strachu. Wziął mnie za rękę i mocno przytulił .Podszedł nasz lekarz prowadzący i zaprowadził do naszego apartamentu. Kolejny raz na tym samym oddziale. Teraz dostaliśmy inny pokój. Taki niebieski w słoneczniki. Był tylko nasz. Rozpakowaliśmy nasze dobytki i czekali co będzie dalej. Zrobiono nam , a właściwie Koliberkowi milion badań. Wymazy wzięli chyba z wszystkich możliwych dziurek. Noooo teraz to był sprawdzony od góry do dołu. Przyszła do nas pani psycholog. Chwilę porozmawiała, pośmiała się z nami co rozluźniło trochę miśka. Oczywiście doktor do wieczora pozwolił mu jeść więc to była mega najlepsza wiadomość dnia. Wieczorem wykapał się, wskoczył w piżamę i przytulił się do mojego ciała Tak jak był malutki. Prawie nic nie mówił. Był zamyślony, spokojny. Po 20.00 wpadła do nas pielęgniarka i jeszcze zmusiła nas do golenia. Pierwszy raz mój synek musiał się ogolić (ale wiecie tam na dole). Oj nie był zadowolony. Przychodzili do nas jeszcze lekarze na konsultacje anestezjologiczną, chirurgiczna, kardiologiczną. Śmiali się ,że misiek ma taką kartotekę , że mógłby obdarować pół wioski. Wreszcie nadeszła noc. Ostatnia noc naszego szczęśliwego życia. Kręcił się strasznie. Wstawał ciągle do toalety. Myślę, że to na tle nerwowym. Nie chciał abym położyła się koło niego. Ja wtedy głupia sobie pomyślałam,
że trzeba by było się wyspać bo czekają nas nieprzespane noce. Wczesnym rankiem przyszła  do nas pielęgniarka . Prosiła aby się mały umył, przebrał w nową piżamę i wziął tzw. głupiego Jasia. I wyszła. Strach mojego małego dziecka sparaliżował go na dobre. Nie wiedział co się dzieje. Próbował być silnym facetem. Pomogłam mu się przebrać  i usiadłam na fotelu biorąc go na kolana.  Siedział wtulony we mnie cichutko pochlipując. Jego rączki zaczęły się pocić, ściskały mnie mocno. Słyszałam jak jego serduszko bije szybko, niemiarowo. Całowałam go po uszkach, szyi. Szeptałam mu, że go kocham, że jest moim koliberkiem - silnym , kolorowym ptaszkiem. Malutkim, upartym, pełnym życia. Prosiłam go aby był twardy, aby się nie dał. Aby nie świrował i wrócił do mnie. Ma się nie poddawać. Będę tu na górze czekać na niego. Jest całym moim życiem, mim prezentem od losu, moim całym światem. Dziękowałam mu za to ,że jest, że wybrał mnie na swoją mamę. Po dłuższej chwili położyli Norberta na łóżku do transportu na salę operacyjną. Przykryli  czystą poszewką i jeszcze kazali nam poczekać. Siedziałam obok niego trzymając za chudziutką rączkę. Znieczulenie zaczęło działać. Młodego opanowała trzęsiawka. Język trochę zaczął mu się plątać. Uśmiechnął się do mnie tymi swoimi cud dołkami.
- Mamo głodny jestem. Poproś panią aby mi zostawiła obiad. Myślisz , że już po operacji pozwolą mi jeść? Taki głodny jestem. Pachnie tu kaszką .
- Tak , tak kochanie . Pani ci na pewno zostawi. Ty mój głodomorku. Jak wrócimy do domu to zrobię ci co będziesz chciał
- To ja chcę makaron ze szpinakiem a i tiramisu.
- Zrobię co zechcesz. 
I kazano nam zjechać na dół windą. Gdy ruszyliśmy w jego oczach widziałam przerażenie. Teraz to i mnie utkwiła klucha w gardle. Ledwo wstrzymywałam łzy. Nie chciałam aby widział, że się boję. Tak. W tym momencie obleciał mnie strach. Otworzyły się wielkie drzwi od sali operacyjnej. Przywitały nas panie pielęgniarki ubrane w kosmiczne stroje.
-No hej mały przeskakuj na drugie łóżko. Ubieramy się wdzianko firmowe. Masz tu jeszcze czepek. Teraz mocno uściskaj mamę i widzicie się za niedługo
Przytulił się do mnie całym swoim ciałkiem.
-Mamusiu kocham cię 
-Ja ciebie też synku. Pamiętaj, że jak tylko się obudzisz poproś panią pielęgniarkę aby zadzwoniła po mnie. Czekam na ciebie tu na górze. Tylko nie świruj i wracaj do mnie. Pamiętaj jesteś moim skarbem. 

I drzwi się zamknęły za nim. Ja stałam jak wryta. Po policzkach ciurkiem leciały mi łzy. Już nie widział więc mogłam wyć.  Jak otumaniona wracałam do pokoju. Cisza.... cholerna cisza . Słychać tylko krzątanie personelu. Co tu robić? Milion telefonów do domu. Książka? Usiadłam na fotelu. Jednak nie. Literki się zlewały, a krzesło jakoś dziwnie uwierało w tyłek. Może fb? Przeglądam , ale nie- nie mogę się skupić. Co jakiś czas odwiedza mnie pani psycholog. Młoda dziewczyna. Bardzo sympatyczna , uprzejma. Dobrze nam się rozmawia. Odchodzi . A ja? Ja znowu  słyszę te myśli. Zaczyna się mierzenie czasu. Tuptanie wzdłuż korytarza. Zaglądanie przez okno. Przynieśli obiad. Nie, dziękuję ale nic nie przełknę. Kawa za kawą. Godzina 15.00 w pokoju pielęgniarek cisza. Podchodzę do nich i pytam czy już coś wiadomo. Jeszcze nie. Znowu maszerowanie wzdłuż białej linii na korytarzu. Mijają kolejne godziny , a ja umieram. Zaczyna mnie dopadać strach. Ogromny strach. Boże pomóż mu. Synku nie zostawiaj mnie. Proszę cię. Bez ciebie umrę. Wracaj skarbie. Wracaj!!!!!!!!!!!!! Wewnętrzny krzyk rozdziera moje serce. PO 19.00 dzwonię do Jarka z płaczem.
- Jarek chyba coś nie tak. Pielęgniarki tez się już denerwują. Chyba nawet mnie omijają. Dlaczego to tak trwa?
- Nie martw się. To dobrze, że nic nie mówią , tzn. że jeszcze operują. Widocznie więcej do zrobienia. Nie płacz kochanie. Będzie dobrze.
 Siedziałam tak na łóżku. W telefonie leciał film" Żona na niby". Godzina 21.00. Słyszę kroki. Wstałam i wybiegłam na korytarz. Pojawił się doktor. Smutny, zapłakany, cholernie zmęczony.
-Doktorze no wreszcie!!!! Ile to trwało! - z krzykiem biegnę do niego.
- Pani Beato jest mi bardzo przykro, cholernie przykro.
-Słucham? Co doktor mówi do mnie? Czy z Norbertem wszystko ok? - głos drżał mi przeraźliwie. Nie wiedziałam co powiedzieć. 
- Bardzo mi przykro robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale niestety serca nie podjęło walki. Podłączyłem go jeszcze do ECMO aby dać mu szansę, ale to....- ucichł , a wielkie grochy spłynęły po jego zmęczonej twarzy.
- Doktorze ja nie rozumiem? Co doktor do mnie mówi. Czy ja mogę do niego pójść? Czy wszystko będzie dobrze? Ale wróci do siebie?
- Nie. Naprawdę robiłem co w mojej mocy. Jednak po otwarciu klatki byłem w szoku. Serce wyglądało jak u staruszka 90 -letniego. Do tego za co się nie wziąłem to się sypało. Zastawkę zespoliłem kilka razy, ale ciągle przeciekała. Do tego Norbert tak bardzo chciał żyć , że jego organizm stworzył sobie krążenie oboczne. Przerwany łuk aorty ponownie trzeba było zrobić. Gdy podniosłem serce do góry okazało się, że jeszcze jest rozwarstwienie aorty. Mimo kilku prób reanimacji serca nie chciało zaskoczyć. Doszło do niewydolności krążenia. To była kwestia czasu  jakby Norbert umarł w domu. Albo doszło by do pęknięcia tętniaka, albo zmarł z niewydolności serca
 Nie do końca dotarło do mnie to wszystko.  Patrzyłam na niego jak na dziwoląga, który mówi do mnie w nieznanym mi języku. 
- Doktorze błagam niech pan ratuje moje dziecko, on nie może umrzeć. PROOOOOOSZĘ!!!!
Doktor podniósł się przytulił mnie. Poprosił pielęgniarkę o przyniesienia środka na uspokojenie. Poprosił abym zadzwoniła po męża.
- Bardzo mi przykro. Proszę , może pani wejść do niego razem z mężem. Możecie się pożegnać.- i odszedł spuszczając głowę.
Pielęgniarka podeszła do mnie utuliła w swoich ramionach, a ja ..ja krzyczałam i wyrywałam się do niego. Poczekała ze mną chwilę aby smrodek zadziałał. Zaprowadziła na erkę. Tam zostałam zaprowadzona do misia. Leżał tam podłączony do aparatury. Wyglądał jakby spał. Zaczęłam go przytulać. Był zimny, blady .Pod kołdrą miał aparat , który podgrzewał jego ciałko. Siedziałam i płakałam. Po cichu, aby nie słyszał mojego bólu. Czekałam na Jarka. Zadzwoniłam do niego, ale dokładnie nie pamiętam co mu powiedziałam. Przyjechał do nas. Siedzieliśmy jakąś chwilę, cały czas gapiąc się na linię ciągłą. Boże to nie jest prawdą. To jest nie możliwe .Boże dlaczego go tu przywiązałam. Dlaczego nie zrobiłam wszystkiego aby go uratować. Dlaczego lekarz nie przyszedł powiedzieć ,że potrzebne nowe serce. Oddałabym swoje .ON MIAŁ ŻYC!!!!! Po chwili podszedł do nas lekarz anestezjolog abyśmy z nim porozmawiali. Powiedział, że Norbert zmarł na stole. Że serce nie podjęło walki, że nie ma sensu już go męczyć, że to nie humanitarne, że on już dawno odszedł. Nie cierpiał, nie bolało go. Odszedł w najlepszym momencie. Gdyby był sam w domu i tętniak pękł? Albo gdyby umierał w bólu, dusił się, nie mógłby chodzić, leżał nie oglądał świata, nie chodził do szkoły.... Więc podjęliśmy decyzję - aby odłączyć go od aparatury. Pożegnaliśmy się z nim jeszcze i wrócili do domu. Sami. Ten obraz pozostał ze mną . Jest tak silny, powoduje u mnie torsje, żal, gniew, ból, tak silny, ze nie jestem go nawet w stanie opisać. Gdyby nie praca, gdyby nie rodzina, gdyby nie mąż - nie byłoby mnie tu. Nie chciałam żyć. Nie bez niego. Czekałam na niego całe życie i jedna chwila mi go odebrała. Za bardzo byłam szczęśliwa? Czy to była jakaś kara? Najgorsze były noce. Brak snu, natłok myśli. Wszędzie jego rzeczy, zapach. Niedokończone marzenia. W nocy kiedy nie było Jarka wyłam i krzyczałam, stawałam w kuchni przy szufladzie i gapiłam się na nią, aż którejś nocy wstałam i ją otworzyłam. Wzięłam nóż w ręce i .... zsunęłam się na ziemię z płaczem. Nie, nie mogę tego zrobić kochanie. Nie ,nie mogę do ciebie teraz pójść. Bo gdy odbiorę sobie życie nie znajdę się w tym miejscu , w którym Ty jesteś. Pogodziłam się ze swoją śmiercią. Czekam na nią każdego dnia. Sama tego nie zrobię. Poczekam na swoją kolej. Nie boje się jej. Jestem pod opieka poradni psychologicznej i psychiatrycznej. Bez tej pomocy nie dałabym rady. Tak, uśmiecham się , żartuję, dbam o siebie. To w godzinach pracy. Potem powrót na rzepakowe wzgórze. Mijam cmentarz. Zatrzymuje się . Rozmawiam. Wcześniej ryczałam każdego dnia. Teraz już czasami. Teraz gdy są jakieś święta, rocznice. Najgorszy pierwszy rok - pierwsze wakacje puste, ciche, smutne. Wszędzie był. Teraz gdzie jestem? teraz jestem w połowie mojej drogi. Jestem wdzięczna światu za moja rodzinę. Moje życie nie jest idealne, ale jest moje. Cieszę się z małych rzeczy. Cieszę się , że nie jestem sama. Mam cudownego męża, który jest moim największym przyjacielem. Cieszę się , że Norbert sprowadził Zuzię. Może to było jego jedno z wielu zadań na tej ziemi? Cieszę się , że ma psa- moja prywatna dogoterapia .W niej widzę pewne zachowania syna. Czasami myślę, że on przez nią jest blisko mnie. Wiem teraz jedno. Nie mogę zostawić moich ukochanych tu samych. Nie mogę się poddać, bo to byłoby nie fair wobec Koliberka. On całe swoje życie był silny, szczęśliwy, wytrwały, ambitny. Tak pragnął żyć i chłonął to życie na maksa. Zostawił po sobie spadek, który muszę kontynuować, aby potem  się przed nim nie wstydzić. I teraz wiem co oznaczają słowa:

Nie czekajcie  , ja nie wrócę
Nie spieszcze się, ja poczekam.






I pojawiła się Ona

 Jak w naszym domu pojawiła się panna Zuzanna.




Oj to dopiero było. Nasza kruszynka rosła sobie sama samiusieńka. Bardzo był smutny z braku rodzeństwa. Nigdy nie ukrywaliśmy z mężem, ani rodziną, że Norbert jest adoptowany. Pamiętam słowa pani psycholog  na zajęciach w Ośrodku Adopcyjnym: " lepiej opowiedzieć historię jego pojawienia się w waszym życiu, nie ukrywanie tego przed dzieckiem niż potem ból, rozpacz, ucieczka, bunt itp." Zresztą nasz koliberek  gdy było mu smutno, albo gdy chciał poprzytulać się przychodził do nas do łóżka i prosił:" mamusiu opowiesz mi jak to było, jak chciałaś córeczkę , a masz mnie." Uwielbiał ta historię. Zawsze się śmiał, a ja mu mówiłam: " jesteś moim serduszkiem i prezencikiem, dziękuję kochanie ,że wybrałeś nas na swoją rodzinę. KOCHAM CIĘ NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE. Jesteś cały mój. Od włoska na głowie, po pazurek u stópki." Oj jak on wtedy się śmiał. Przytulał się swoim szczuplutkim, a wręcz kościstym ciałkiem. Pachniał tak słodko. Takim dzieckiem. Boże jak mi tego brakuje. No , ale wróćmy do naszej Zuzi. Tak jak powiedziałam, nie udało nam się mieć więcej dzieci. Prosiliśmy OA o kolejnego małego, słodkiego bobaska. Tylko, że zawsze było nam coś nie pisane. A to my w szpitalu, a to kolejna operacja, a to niemowlę z  wadą itp. Ośrodek nie za bardzo chciał nam dać kolejne małe dziecko. Norbert rósł. Czas leciał, a on nie przestawał marzyć o rodzeństwie.. Chciał siostrę. Nie brata. Miała być duża, taka z którą mógłby się bawić. AAAA i ma być blond dziewoją o kręconych włoskach, niebieskich oczach, dołkach w policzkach. I najważniejsze... ma mieć na imię Zuzia. W tym czasie przechodziliśmy dość intensywnie  rytmikę, taniec, śpiew i ulubiona piosenką była " Zuzia, lalka nieduża." Tak więc takie marzenie była naszego krasnoludka. Mówię do niego: - Misiek, a jak ty to sobie wyobrażasz ? Przecież ja nie mogę mieć dzieci. A do tego Ty chcesz mieć dużą siostrę?
- Mamo, no jak skąd? Z Domu Dziecka. Skąd mnie wzięłaś!!! - i ogromny uśmiech pojawił się na twarzy młodego człowieka.
No, niby proste i tak oczywiste. Ale czy na pewno? No jak Kurczę, czy nam dadzą? A jakie duże? Czy my podołamy? Czy  takie duże będzie chciało być z nami? Milion pytań od razu w głowie matki. Męczył nas codziennie: mamo kiedy ? mamo kiedy pojedziemy do cioci Kasi?
Dyskusja trwała parę dni, aż wreszcie zapadła ostateczna decyzja. Umówiliśmy się na odwiedzinki w ośrodku. Norbuś przeszczęśliwy opowiedział o swoim marzeniu. Kasia wysłuchała  prośby malca, potem spojrzała na nas - i co moi mili? Jak wy na to zapatrujecie się? My będziemy bardzo szczęśliwi ,że kolejny malec znajdzie dom.
-Tak Kasiu, zgadzamy się. Po to tu przyjechaliśmy. Norbert nie da nam żyć. Zresztą nie chcemy aby był sam. Tylko musi to być dziewczynka no i tak do 5 lat.
Kasia spojrzała na nas badawczym wzrokiem, uśmiechnęła się do nas i powiedziała: - w takim razie wszystko załatwione. Myślę, że długo nie będziesz musiał czekać na swoją wymarzona siostrę Norbusiu.
Nasz syn uściskał Kasię, klaskał i cieszył się jak nigdy. Poprosił jeszcze o jedno:
ciociu czy mogę zobaczyć swoje łóżeczko, w którym spałem jak byłam u was?
Kasia wstała, uchwyciła jego malutką, drobną rączkę i powędrowali do innego pokoju. Chwilę ich nie było. Ja i Jarek siedzieliśmy w pokoju na ostatnim piętrze spoglądając na panoramę Karkonoszy. Żadne z nas się nie odzywało. Każde z nas myślało o swoim życiu, o tym co będzie, o tym że po raz któryś nasze życie się zmieni. Jakie będzie? Czy damy radę? Z tych myśli wybudził nas Misiek, który w podskokach wrócił z wizytacji.
-mamo ,mamo wiesz widziałem swoje łóżeczko i pokoik, i są inne dzieci.- był bardzo podekscytowany, szczęśliwy. Przytulił się do mnie z całych sił - mamusiu kocham cię bardzo, ale to bardzo mocno.

Wróciliśmy  do domu bardzo szczęśliwi, ale tez zmęczeni natłokiem myśli. Decyzja podjęta. Koniec kropka. Minęło może z 2 miesiące od naszego spotkania w OA. Nie było dnia w tym czasie aby Koliberek nie pytał czy dzwonił telefon i czy już znaleźli siostrę. Aż znowu zadzwonił. Serce bilo tak samo szybko i mocno jak za pierwszym razem. W telefonie odezwał się znajomy glos Kasi.:- hej kochani, co tam u was słychać? Jak tam? Czekacie na ważną wiadomość?
Ja z drżącym głosem odpowiadam:- tak Kasiu, czekamy. Norbi pyta się o siostrę każdego dnia. Nie mów ,że już ją znalazłaś?
- Tak kochani. Jest. Śliczna, mądra, pełna życia pięciolatka. Czy chcecie ja poznać?
Az nas wryło w ziemię. To już??? Jak? No oczywiście jak zwykle przecież jeszcze nie jesteśmy gotowi. No  jak zwykle my i nasze zwariowane życie. Nie ma co planować. Trzeba brać je jak leci. My właśnie się wprowadzili do nowego domu. Nasza babcia odeszła do nowego świata. ( a tak chciała poznać wnusię). Przepraszam. Był przygotowany pokój dla siostry.  Cały różowy ( kolor wybierał Norbert).. Mebelki były identyczne jak w pokoju miska - różniły się kolorem . Zgadnijcie jakim? Norbert niebieskie - Zuzia różowe. HAHAHAHAAH. Łóżko miała sobie wybrać już Zuzia jak będzie w domu. Najlepiej takie księżniczkowe.  Więc tak. Byliśmy przygotowani mniej więcej. Mój syn psychicznie już dawno. My musieliśmy przyspieszyć swoją gotowość. Na pierwsze spotkanie pojechaliśmy razem z Kasią do jej domu. Ręce miałam całe mokre. To była środa, środek tygodnia. Wzięliśmy urlop. Norbert został u swoich przyszywanych dziadków. Spotkaliśmy się najpierw na parkingu, w umówionym miejscu.  Chwila rozmowy, rozładowanie napięcia 
( aczkolwiek nic nie pomagało). I wreszcie  nadeszła ta niezapomniana chwila. W drzwiach pojawiła się malutka iskierka. Burza loków, nieuczesanych, uśmiech od ucha do ucha, dołki w policzkach, zadarty nosek. Koszulka w jasnych kolorach i spodenki. Nie bała się. Przytuliła do mnie i do Jarka. Od razu podjęła rozmowę. Była otwarta, bardzo gadatliwa. Głos nieco skrzeczący, donośny. Oprowadziła nas po swoim pokoju, poczęstowała ciastem. My przywieźliśmy jej książeczkę i lalkę ( taką trochę jak ta Zuzia, szmaciana lalka), którą wybrał misiek. Przedstawiła się nam. 
-Mam na imię Zuzia i mam 5 lat.- i co o tym wszystkim myślicie? Czy to zrządzenie losu? Czy może nasi aniołowie nam tam na górze pomagają. Ja w to wierzę. I to bardzo. Ostatnimi czasy jeszcze bardziej, ale o tym opowiem innym razem.
Spotkanie przebiegło trochę sztywno , baliśmy się, denerwowali, nie wiedzieli jak mamy się zachować. Jednak zaiskrzyło. Dostaliśmy od Zuzi jej zdjęcie abyśmy mogli je pokazać Norbusiowi. Była również zadowolona, że w jej życiu pojawi się brat. Takich spotkań, ale już z synkiem było kilka. Raz u nas, raz u niej. Chcieliśmy aby przejście było łagodne. Aby się do nas przyzwyczaiła. Tak minęło pół roku. Nadeszły ferie i wtedy postanowiliśmy iść na całego. Przyjechała do nas już na zawsze. I tak pozostała z nami. Następnym razem opowiem Wam jakie były nasze początki i z jednym i drugim. Nie było i nie jest łatwo. Każde z dzieci przeżyło swoje. Każde z nich boryka się z różnymi problemami. Z niektórymi dawaliśmy sobie radę. Inne nas pokonywały. Czasem było łatwo. Czasem cholernie trudno. Jednego dnia śmialiśmy się do rozpuku, że aż nas brzuchy bolały. Innego dnia płakałam całą noc, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego. I nadal tak jest. Choć teraz boli najbardziej, musimy uczyć się na nowo żyć.





DAWNO TEMU....

 DAWNO TEMU....



Mój synek Norbert.


18.01.2008 r w naszym życiu pojawił się On. Małe , słodkie zawiniątko. To spotkanie pozostanie z nami na zawsze. Bardzo długo nie mogliśmy mieć z mężem dzieci. Leczenie, utrata kolejnych ciąż, choroba mojej mamy, a potem śmierć - to wszystko odcisnęło się na nas  mega mocno. Podjęliśmy wspólną decyzje o adopcji. Miała być malutka dziewczynka o imieniu Sara - pojawił się  chłopczyk - Norbert. Gdy zadzwonił telefon z Domu Dziecka  płakałam całą noc i jeszcze drogę do ośrodka.  Byłam wtedy w pracy. Godzina 15.00, za oknem śnieg i mróz.  Mąż również był w pracy. W tym czasie robiliśmy kapitalny remont naszego dwupokojowego  mieszkanka, z wymiana hydrauliki, elektryki, drzwi, okien itp. Wyprowadziliśmy się na ten czas ( trzy bramy dalej) do mojej babci. Wszystko było w powijakach i na tamta chwilę nie byliśmy gotowi na telefon. Jednak zadzwonił... w słuchawce znajomy głos" hej kochana , co tam u was? Mam dla Was niespodziankę!!!!"  Serce mi zamarło. Boże toż to już. I mój krzyk szczęścia do słuchawki. Kasia próbuje się przebić przez to moje wycie" Beatko mamy chłopca, ma 4,5 miesiąca, jest po operacji serca, wykonano całkowita korektę, jest już ok, zdrowy..." Więcej nie za bardzo pamiętałam co do mnie mówiła, bo zaczęłam ryczeć. " Dlaczego płaczesz? Dlatego, że jest chory? Przecież już po operacji , jest ok." Nie, nie dlatego płaczę . Bo to miała być dziewczynka!!!! " No co ty, nie martw się. Jest śliczny. Przyjedźcie z Jarkiem do nas jutro. Zobaczysz go, pogadamy .Musicie być. Czekamy na WAS." I telefon się wyłaczył. No dobra, dzwonię do męża. Rycze w tą słuchawkę, coś bełkocze. Mój misiek mnie nie rozumie. Mówi czekaj , zaraz przyjadę to pogadamy. Wpada do mojego gabinetu, przytula mnie i mówi abym spokojnie mu wszystko opowiedziała. Spokojnie?!!! Jak spokojnie. Przecież od jutra mamy dziecko. Wszystko przyszykowane dla dziewczynki. Siostra kupiła słodkie skarpetki i śpioszki różowe, białe w koronki. Wracamy razem do domu. Babcia patrzy na nas  dziwnie. Dzieci co się stało? Nic babciu. Jutro jedziemy po synka. Oj to dobrze, wreszcie- babcia szczęśliwa. My jakoś nie. Cała noc plączę, do tego coś zaczyna mnie rozbierać. Gorączka, katar, kaszel - tego by jeszcze brakowało. Rano bez słowa wsiedliśmy w auto i jedziemy do ośrodka. Nic nie mówiliśmy. On prowadził auto, ja płakałam i gapiłam się w okno. Siedząc tak całą drogę prosiłam moja mamę w niebie  aby pomogła nam w tej decyzji. Niech będzie co ma być. I wtedy mówię do mojego męża: Jarek, ale my jesteśmy durni. On oczy wybałuszył na mnie i pyta- a czemu tak mówisz?
- jak to czemu/ Przecież my chcieliśmy dziecko. To nie supermarket, że idziesz i wybierasz. To życie, a w życiu jest pełno niespodzianek. A co by było gdybym była w ciąży i lekarz cały czas nam mówił ,że to dziewczynka ,a przy porodzie okazało by się że to chłopiec? Co zostawilibyśmy go na oddziale? No nie. Jarek tak może miało być.
Cisza jak makiem zasiał. Patrzy się na mnie i po jakieś chwili mówi:-  ok, zobaczymy na miejscu. 
Dojechaliśmy na miejsce już nie rozmawiając. Każdy z nas przeżywał w środku burze własnych strachów, pragnień, niepokoi, szczęścia. Drzwi ośrodka otworzył nam chłopiec. Wiek może  6-7 lat. Blondynek , okularki i wielki uśmiech. " Wiem po co tu przyjechaliście, niedługo i ktoś mnie stąd zabierze. Też będę miał tatę i mamę." Te słowa wtopiły się we mnie na zawsze. Obraz pięknego malca, czekającego na szczęście. To tak nie dużo ...mama i tata, rodzina. A jednak tak wiele- miłość, spokój, bezpieczeństwo, radość. Weszliśmy cichutko na górę.  Tam na nas czekała Kasia i pani dyrektor. Przywitaliśmy się bardzo serdecznie i oczywiście ja znowu w ryk. 
-Beatko czemu płaczesz? Boisz się, że nie dasz rady?
- Nie, nie o to chodzi. Miała być dziewczynka. U nas w domu są same dziewczynki. Ja nie będę umiała sobie poradzić z chłopcem.
- Oj kobieto głupoty gadasz. Poczekajcie chwilę, zaraz podejdzie pielęgniarka środowiskowa i lekarz. Wszystko Wam opowie o maluszku.
I tak nam zleciało parę chwil. Niby słuchałam, niby nie. Serce łomotało mi strasznie. Co to będzie, jak to będzie, czy dam sobie rade, boję się, pragnę mieć dziecko. W mózgu roiło się od pytań.
- No dobra. Czy chcecie poznać tegoż dżentelmena? -mówi wreszcie Kasia
Ja na Jarka on na mnie - Nie bójcie się , on nie gryzie. Zostawię was samych z nim na chwilę abyście się poznali i na spokojnie podjęli decyzję.
Podjęli decyzję? Już? Teraz? Boże co ona do mnie mówi? Nie, nie , jeszcze nie jestem gotowa. !!!!!!!
No i ....do pokoju weszła opiekunka z małym zawiniątkiem. Podała mi go do rąk i odeszła. Staliśmy jak wryci. Położyłam małego na tapczanie. Usiedliśmy obok i gapili na niego jak zaczarowani. Odwinęłam pakunek. Tak miał dwie raczki i nóżki - jest ok. Niebieskie oczy  i wielką szramę na klatce piersiowej. I jak potem się okazało wada jest bardzo ciężka - Norbert przeszedł 5 operacji serca, udar, tracił wzrok). Zaczęłam do niego się uśmiechach i mówić. Wtedy na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech , a  z nim piękne dołki w policzkach.  Już był mój Mąż wziął go na ręce. Maluszek patrzył na niego jakby chciał go zahipnotyzować. Wiedział, że ostateczna decyzja będzie jak tato się w nim zakocha. 
-No co maluszku. Co zrobić chłopie? Widzę, że mama już jest Twoja. A ja/ Co ja mam zrobić?
I wtedy nasz słodziak wyciągnął rękę i posmyrał po policzku taty. To był drugi raz jak widziałam mojego męża, który płakał. To były łzy radości.
- Tak, jestem Twoim tatą i już nigdy Cię nie oddam.
I w tym momencie zaczęła się nasza wspólna przygoda. Co prawda wróciliśmy do domu sami, bo chciałam się wykurować przez weekend w domu, kupić łóżeczko, wózek ubranka itp. rzeczy. Gdy wróciliśmy po naszego skarba w poniedziałek okazało się , że i jego dopadło choróbsko. Trafił z zapaleniem ucha i biegunką do szpitala. Na szybkiego pojechaliśmy do sądu aby otrzymać dokumenty na tymczasowa opiekę  na d dzieckiem do momentu rozprawy.  W końcu był już nasz i nie mógł być sam w szpitalu. Po tygodniu wrócił z nami do domu. I wtedy zaczęła się nasza i jego walka o życie, normalność , a także niezła przygoda. 


ZAPRASZAM NA DALSZE WSPOMNIENIA NASZEGO KOLIBERKA.





Zamek 🏰 Kliczków

Ostatni weekend kwietnia spędziłam wraz z przyjaciółką w cudnym miejscu. Wybrałyśmy się do Zamku Kliczków. Lubimy zwiedzać tutejsze zamki. W...