13-GO KAZDEGO MIESIĄCA

    13-go każdego miesiąca



  13-go każdego miesiąca przeżywam swoje małe piekło. Tak to mogę nazwać. 13.01.2022 moje życie i szczęście się skończyło. Tak wtedy myślałam. Bardzo mnie to zmieniło.  Wszystko to co do tamtej pory budowałam zawaliło się. Jednym pstryknięciem różdżki odeszło w nicość. Ból i tęsknota rozrywało mnie na milion kawałków. Tamtego cholernego dnia pierwszy raz w życiu nie bałam się. Byłam psychicznie przygotowana na operację syna. On zresztą też. Wiadomo, że u dziecka strach przed bólem był, jest i będzie. Ostatnia wizyta tuż przed świętami Bożego Narodzenia dała nam ostateczny termin zabiegu. Misiek już nie mógł chodzić do szkoły ( całe szczęście, że to okres świąteczny- potem zaraz miały być ferie zimowe, więc był czas na dojście do siebie).Pani doktor prosiła go o to aby już nie biegał, nie grał na konsoli. Ogólnie miał leżeć i pachnieć. Nie podobało mu się to, ale jak mus to mus. My z mężem na szybkiego musieliśmy dostarczyć Gwiazdorowi nowe prezenty. Te , które miał otrzymać nie mógł dostać ( gry na konsolę - ruch i podniecenie).Ciśnienie mieliśmy utrzymać na niskim poziomie, a wtedy było już u niego bardzo wysokie 250/140. Kupiliśmy grę planszowa i książki. Bardzo kochał czytać i zawsze to był dla niego najlepszy prezent pod słońcem. Był zdrowy, tzn. nie chorował na żadne kaszelki, grypki itp. Gdyby nie wizyty w szpitalach i kontrole lekarskie frekwencja szkolna na 100%. Odżywiony na maksa. Jadł za dziesięciu. Nawet przeniósł się z pokojem na dół, blisko kuchni. Jak stwierdził musi mieć bliskość dostępu do jadła- patrz lodówka. Żarłok był niesamowity, ale chudzina masakryczna. Na początku jeździłam z nim po oddziałach sprawdzić nietolerancje pokarmowe, szukać przyczyn dlaczego tak mało przybiera na wadze i wolno rośnie. Teraz już konkretnie wiadomo. Wada serca , którą miał  powodowała niedotlenienie całego organizmu. Wszystkie zalecenia lekarskie wykonaliśmy. Był intensywnie rehabilitowany. Nawet udało nam się zebrać kasę na turnusy w komorze hiperbarycznej. Więc to dotlenienie było spore. Po niej zawsze czul się lepiej i jeszcze więcej jadł. Zajęcia na basenie też dawały spore rezultaty. Klatka nie była aż tak zapadnięta, wydolność oddechowa zwiększona i przykurcze mięśni były mniejsze. Więc byłam mega pozytywnie nastawiona. Telefon od kardiochirurga zadzwonił tuż przed 6 stycznia z informacją ,że 12 mamy być na oddziale i w dniu następnym będzie operacja. Zebrano całą ekipę, konsylium podjęło ostateczną decyzję jak ma być przeprowadzony zabieg. Dobrze, że nie czekaliśmy długo na przyjazd do szpitala. Wtedy człowiek bardziej by się nakręcał. A i młody mniej się stresował. Z samego rana wyruszyliśmy w podróż do Wrocławian. Śmialiśmy się, żartowali. Żeby człowiek wiedział, że to ostatni raz......Panował jeszcze covid, więc mąż nie mógł wejść na teren szpitala. Odprowadził nas do drzwi, gdzie pielęgniarka nas przejęła.

- No to co synku? Widzimy się za parę dni. Nic się nie bój. Dasz radę. Jesteś mega silny chłopak. My z Zuzią będziemy trzymać kciuki za ciebie. Jesteś z mamą. Dacie radę. Po południu zadzwonię do was - i mocno uściskał synka.
Norbert nic nie powiedział. Już miał kluchę w gardle i łzy w oczach. Teraz włączył mu się tryb bycia w strachu. Wziął mnie za rękę i mocno przytulił .Podszedł nasz lekarz prowadzący i zaprowadził do naszego apartamentu. Kolejny raz na tym samym oddziale. Teraz dostaliśmy inny pokój. Taki niebieski w słoneczniki. Był tylko nasz. Rozpakowaliśmy nasze dobytki i czekali co będzie dalej. Zrobiono nam , a właściwie Koliberkowi milion badań. Wymazy wzięli chyba z wszystkich możliwych dziurek. Noooo teraz to był sprawdzony od góry do dołu. Przyszła do nas pani psycholog. Chwilę porozmawiała, pośmiała się z nami co rozluźniło trochę miśka. Oczywiście doktor do wieczora pozwolił mu jeść więc to była mega najlepsza wiadomość dnia. Wieczorem wykapał się, wskoczył w piżamę i przytulił się do mojego ciała Tak jak był malutki. Prawie nic nie mówił. Był zamyślony, spokojny. Po 20.00 wpadła do nas pielęgniarka i jeszcze zmusiła nas do golenia. Pierwszy raz mój synek musiał się ogolić (ale wiecie tam na dole). Oj nie był zadowolony. Przychodzili do nas jeszcze lekarze na konsultacje anestezjologiczną, chirurgiczna, kardiologiczną. Śmiali się ,że misiek ma taką kartotekę , że mógłby obdarować pół wioski. Wreszcie nadeszła noc. Ostatnia noc naszego szczęśliwego życia. Kręcił się strasznie. Wstawał ciągle do toalety. Myślę, że to na tle nerwowym. Nie chciał abym położyła się koło niego. Ja wtedy głupia sobie pomyślałam,
że trzeba by było się wyspać bo czekają nas nieprzespane noce. Wczesnym rankiem przyszła  do nas pielęgniarka . Prosiła aby się mały umył, przebrał w nową piżamę i wziął tzw. głupiego Jasia. I wyszła. Strach mojego małego dziecka sparaliżował go na dobre. Nie wiedział co się dzieje. Próbował być silnym facetem. Pomogłam mu się przebrać  i usiadłam na fotelu biorąc go na kolana.  Siedział wtulony we mnie cichutko pochlipując. Jego rączki zaczęły się pocić, ściskały mnie mocno. Słyszałam jak jego serduszko bije szybko, niemiarowo. Całowałam go po uszkach, szyi. Szeptałam mu, że go kocham, że jest moim koliberkiem - silnym , kolorowym ptaszkiem. Malutkim, upartym, pełnym życia. Prosiłam go aby był twardy, aby się nie dał. Aby nie świrował i wrócił do mnie. Ma się nie poddawać. Będę tu na górze czekać na niego. Jest całym moim życiem, mim prezentem od losu, moim całym światem. Dziękowałam mu za to ,że jest, że wybrał mnie na swoją mamę. Po dłuższej chwili położyli Norberta na łóżku do transportu na salę operacyjną. Przykryli  czystą poszewką i jeszcze kazali nam poczekać. Siedziałam obok niego trzymając za chudziutką rączkę. Znieczulenie zaczęło działać. Młodego opanowała trzęsiawka. Język trochę zaczął mu się plątać. Uśmiechnął się do mnie tymi swoimi cud dołkami.
- Mamo głodny jestem. Poproś panią aby mi zostawiła obiad. Myślisz , że już po operacji pozwolą mi jeść? Taki głodny jestem. Pachnie tu kaszką .
- Tak , tak kochanie . Pani ci na pewno zostawi. Ty mój głodomorku. Jak wrócimy do domu to zrobię ci co będziesz chciał
- To ja chcę makaron ze szpinakiem a i tiramisu.
- Zrobię co zechcesz. 
I kazano nam zjechać na dół windą. Gdy ruszyliśmy w jego oczach widziałam przerażenie. Teraz to i mnie utkwiła klucha w gardle. Ledwo wstrzymywałam łzy. Nie chciałam aby widział, że się boję. Tak. W tym momencie obleciał mnie strach. Otworzyły się wielkie drzwi od sali operacyjnej. Przywitały nas panie pielęgniarki ubrane w kosmiczne stroje.
-No hej mały przeskakuj na drugie łóżko. Ubieramy się wdzianko firmowe. Masz tu jeszcze czepek. Teraz mocno uściskaj mamę i widzicie się za niedługo
Przytulił się do mnie całym swoim ciałkiem.
-Mamusiu kocham cię 
-Ja ciebie też synku. Pamiętaj, że jak tylko się obudzisz poproś panią pielęgniarkę aby zadzwoniła po mnie. Czekam na ciebie tu na górze. Tylko nie świruj i wracaj do mnie. Pamiętaj jesteś moim skarbem. 

I drzwi się zamknęły za nim. Ja stałam jak wryta. Po policzkach ciurkiem leciały mi łzy. Już nie widział więc mogłam wyć.  Jak otumaniona wracałam do pokoju. Cisza.... cholerna cisza . Słychać tylko krzątanie personelu. Co tu robić? Milion telefonów do domu. Książka? Usiadłam na fotelu. Jednak nie. Literki się zlewały, a krzesło jakoś dziwnie uwierało w tyłek. Może fb? Przeglądam , ale nie- nie mogę się skupić. Co jakiś czas odwiedza mnie pani psycholog. Młoda dziewczyna. Bardzo sympatyczna , uprzejma. Dobrze nam się rozmawia. Odchodzi . A ja? Ja znowu  słyszę te myśli. Zaczyna się mierzenie czasu. Tuptanie wzdłuż korytarza. Zaglądanie przez okno. Przynieśli obiad. Nie, dziękuję ale nic nie przełknę. Kawa za kawą. Godzina 15.00 w pokoju pielęgniarek cisza. Podchodzę do nich i pytam czy już coś wiadomo. Jeszcze nie. Znowu maszerowanie wzdłuż białej linii na korytarzu. Mijają kolejne godziny , a ja umieram. Zaczyna mnie dopadać strach. Ogromny strach. Boże pomóż mu. Synku nie zostawiaj mnie. Proszę cię. Bez ciebie umrę. Wracaj skarbie. Wracaj!!!!!!!!!!!!! Wewnętrzny krzyk rozdziera moje serce. PO 19.00 dzwonię do Jarka z płaczem.
- Jarek chyba coś nie tak. Pielęgniarki tez się już denerwują. Chyba nawet mnie omijają. Dlaczego to tak trwa?
- Nie martw się. To dobrze, że nic nie mówią , tzn. że jeszcze operują. Widocznie więcej do zrobienia. Nie płacz kochanie. Będzie dobrze.
 Siedziałam tak na łóżku. W telefonie leciał film" Żona na niby". Godzina 21.00. Słyszę kroki. Wstałam i wybiegłam na korytarz. Pojawił się doktor. Smutny, zapłakany, cholernie zmęczony.
-Doktorze no wreszcie!!!! Ile to trwało! - z krzykiem biegnę do niego.
- Pani Beato jest mi bardzo przykro, cholernie przykro.
-Słucham? Co doktor mówi do mnie? Czy z Norbertem wszystko ok? - głos drżał mi przeraźliwie. Nie wiedziałam co powiedzieć. 
- Bardzo mi przykro robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale niestety serca nie podjęło walki. Podłączyłem go jeszcze do ECMO aby dać mu szansę, ale to....- ucichł , a wielkie grochy spłynęły po jego zmęczonej twarzy.
- Doktorze ja nie rozumiem? Co doktor do mnie mówi. Czy ja mogę do niego pójść? Czy wszystko będzie dobrze? Ale wróci do siebie?
- Nie. Naprawdę robiłem co w mojej mocy. Jednak po otwarciu klatki byłem w szoku. Serce wyglądało jak u staruszka 90 -letniego. Do tego za co się nie wziąłem to się sypało. Zastawkę zespoliłem kilka razy, ale ciągle przeciekała. Do tego Norbert tak bardzo chciał żyć , że jego organizm stworzył sobie krążenie oboczne. Przerwany łuk aorty ponownie trzeba było zrobić. Gdy podniosłem serce do góry okazało się, że jeszcze jest rozwarstwienie aorty. Mimo kilku prób reanimacji serca nie chciało zaskoczyć. Doszło do niewydolności krążenia. To była kwestia czasu  jakby Norbert umarł w domu. Albo doszło by do pęknięcia tętniaka, albo zmarł z niewydolności serca
 Nie do końca dotarło do mnie to wszystko.  Patrzyłam na niego jak na dziwoląga, który mówi do mnie w nieznanym mi języku. 
- Doktorze błagam niech pan ratuje moje dziecko, on nie może umrzeć. PROOOOOOSZĘ!!!!
Doktor podniósł się przytulił mnie. Poprosił pielęgniarkę o przyniesienia środka na uspokojenie. Poprosił abym zadzwoniła po męża.
- Bardzo mi przykro. Proszę , może pani wejść do niego razem z mężem. Możecie się pożegnać.- i odszedł spuszczając głowę.
Pielęgniarka podeszła do mnie utuliła w swoich ramionach, a ja ..ja krzyczałam i wyrywałam się do niego. Poczekała ze mną chwilę aby smrodek zadziałał. Zaprowadziła na erkę. Tam zostałam zaprowadzona do misia. Leżał tam podłączony do aparatury. Wyglądał jakby spał. Zaczęłam go przytulać. Był zimny, blady .Pod kołdrą miał aparat , który podgrzewał jego ciałko. Siedziałam i płakałam. Po cichu, aby nie słyszał mojego bólu. Czekałam na Jarka. Zadzwoniłam do niego, ale dokładnie nie pamiętam co mu powiedziałam. Przyjechał do nas. Siedzieliśmy jakąś chwilę, cały czas gapiąc się na linię ciągłą. Boże to nie jest prawdą. To jest nie możliwe .Boże dlaczego go tu przywiązałam. Dlaczego nie zrobiłam wszystkiego aby go uratować. Dlaczego lekarz nie przyszedł powiedzieć ,że potrzebne nowe serce. Oddałabym swoje .ON MIAŁ ŻYC!!!!! Po chwili podszedł do nas lekarz anestezjolog abyśmy z nim porozmawiali. Powiedział, że Norbert zmarł na stole. Że serce nie podjęło walki, że nie ma sensu już go męczyć, że to nie humanitarne, że on już dawno odszedł. Nie cierpiał, nie bolało go. Odszedł w najlepszym momencie. Gdyby był sam w domu i tętniak pękł? Albo gdyby umierał w bólu, dusił się, nie mógłby chodzić, leżał nie oglądał świata, nie chodził do szkoły.... Więc podjęliśmy decyzję - aby odłączyć go od aparatury. Pożegnaliśmy się z nim jeszcze i wrócili do domu. Sami. Ten obraz pozostał ze mną . Jest tak silny, powoduje u mnie torsje, żal, gniew, ból, tak silny, ze nie jestem go nawet w stanie opisać. Gdyby nie praca, gdyby nie rodzina, gdyby nie mąż - nie byłoby mnie tu. Nie chciałam żyć. Nie bez niego. Czekałam na niego całe życie i jedna chwila mi go odebrała. Za bardzo byłam szczęśliwa? Czy to była jakaś kara? Najgorsze były noce. Brak snu, natłok myśli. Wszędzie jego rzeczy, zapach. Niedokończone marzenia. W nocy kiedy nie było Jarka wyłam i krzyczałam, stawałam w kuchni przy szufladzie i gapiłam się na nią, aż którejś nocy wstałam i ją otworzyłam. Wzięłam nóż w ręce i .... zsunęłam się na ziemię z płaczem. Nie, nie mogę tego zrobić kochanie. Nie ,nie mogę do ciebie teraz pójść. Bo gdy odbiorę sobie życie nie znajdę się w tym miejscu , w którym Ty jesteś. Pogodziłam się ze swoją śmiercią. Czekam na nią każdego dnia. Sama tego nie zrobię. Poczekam na swoją kolej. Nie boje się jej. Jestem pod opieka poradni psychologicznej i psychiatrycznej. Bez tej pomocy nie dałabym rady. Tak, uśmiecham się , żartuję, dbam o siebie. To w godzinach pracy. Potem powrót na rzepakowe wzgórze. Mijam cmentarz. Zatrzymuje się . Rozmawiam. Wcześniej ryczałam każdego dnia. Teraz już czasami. Teraz gdy są jakieś święta, rocznice. Najgorszy pierwszy rok - pierwsze wakacje puste, ciche, smutne. Wszędzie był. Teraz gdzie jestem? teraz jestem w połowie mojej drogi. Jestem wdzięczna światu za moja rodzinę. Moje życie nie jest idealne, ale jest moje. Cieszę się z małych rzeczy. Cieszę się , że nie jestem sama. Mam cudownego męża, który jest moim największym przyjacielem. Cieszę się , że Norbert sprowadził Zuzię. Może to było jego jedno z wielu zadań na tej ziemi? Cieszę się , że ma psa- moja prywatna dogoterapia .W niej widzę pewne zachowania syna. Czasami myślę, że on przez nią jest blisko mnie. Wiem teraz jedno. Nie mogę zostawić moich ukochanych tu samych. Nie mogę się poddać, bo to byłoby nie fair wobec Koliberka. On całe swoje życie był silny, szczęśliwy, wytrwały, ambitny. Tak pragnął żyć i chłonął to życie na maksa. Zostawił po sobie spadek, który muszę kontynuować, aby potem  się przed nim nie wstydzić. I teraz wiem co oznaczają słowa:

Nie czekajcie  , ja nie wrócę
Nie spieszcze się, ja poczekam.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zamek 🏰 Kliczków

Ostatni weekend kwietnia spędziłam wraz z przyjaciółką w cudnym miejscu. Wybrałyśmy się do Zamku Kliczków. Lubimy zwiedzać tutejsze zamki. W...