ROK 2022

Rok 2022 

 Ostatnio się zastanawiałam jak przeżyłam ostatni rok. Hmmm.... sama nie wierzę ile rzeczy się wydarzyło. Pojawiły się całkiem nowe osoby w moim życiu, które ukoiły mój ból, które nie pozwoliły mi na bycie samą. Oprócz nich była moja rodzina: mąż, siostra, szwagier i tato. Mój mąż stanął na wysokości zadania jeśli można tak to powiedzieć. Przecież on też stracił dziecko, a mimo wszystko musiał się mną opiekować.  Nie myślcie sobie, że Go to obeszło. Nie, nie , nie!!!! Trzymał się dzielnie, aż do czasu śmierci mojego taty i babci ( którzy odeszli w listopadzie  , w dniu pogrzebu babci zmarł mój tato). Potem dołączyła się depresja, bóle stawów i mięśni, bóle głowy, nieprzespane noce, obojętność na rzeczywistość. Gdy ja byłam już w miarę funkcjonującym człowiekiem , po raz drugi uderzył we mnie piorun. Co czułam? Nic. Kompletnie nic. Totalną nicość w moim sercu, głowie. Dlaczego ja? Przestało mnie już to obchodzić. Tak chyba już mam. Chyba coś przeskrobałam w tym poprzednim życiu i teraz musze za to zapłacić. Najpierw obwiniałam się za śmierć Norberta, że to moja wina, że może to kara za grzechy. Jedynak potem przestałam już tak myśleć. No bo jak może to być kara? Ok, moje grzechy powinny być moim światem, a nie dziecka, które chciało żyć i jakie mogło mieć grzechy? Więc to odpuściłam. Nadałam sens temu wszystkiemu. Żyjemy tu tylko na chwilę. To czas dla nas, dla naszego serca, umysłu. Musimy się czegoś nauczyć, coś zrobić, coś pozostawić po sobie. Jakiś maleńki ślad.  Analizując to wszystko przez te 14 lat to mój synek pozostawił po sobie ogromny dar. Ludzie będą o nim pamiętać. Jego uśmiech, jego głos, jego przytulasy  i ogromne serce. Ja dzięki niemu zostałam mamą. Mam rodzinę, dom, wspaniałe wspomnienia pełne emocji.
Byłam w tylu miejscach, o których nawet nie śniłam, w których mogłam być dzieckiem. Podjęłam naukę w całkiem innym zawodzie. Uczyłam się nowych rzeczy, które najprawdopodobniej nie zrobiłabym będąc sama. Teraz wiem, że muszę to przekazać dalej, bo tak chciał koliberek. Bo tak kierował moim życiem, abym pomagała innym, aby to co stworzył, pokazał poszło dalej. Nie zatrzymało się na nim .Więc teraz żyję tu dla niego i jego projektu. Pragnę aby był ze mnie dumny, aby tam gdzieś po drugiej stronie lustra widział mnie szczęśliwą i aby On był spokojny i radosny.


Przeglądałam nasze zdjęcia z roku 2022. Ile tam znalazło się  nowych wspomnień. Dużo nie pamiętam z tego czasu. Życie było zamazane, nierealne. Dziękuję moim bliskim, moim przyjaciołom, że byli blisko nas, że mnie nie opuścili, że trzymali za rękę kiedy łzy ciekły po policzku, kiedy ciągle marudziłam. Ja potrzebowałam  rozmów o Nim, o tym co się wydarzyło. Nie chciałam aby przestać o nim mówić , myśleć. Bałam się, że odejdzie w pustkę. Nie wiedziałam co się wtedy czuje, czy moje zachowanie jest normalne. W ogóle to nie wiedziałam co się dzieje. Czy to jest realne? Prawdziwe? Ostateczne? Może to tylko sen? Może z moją głową coś nie tak? Może to sobie wymyśliłam? Pomoc lekarza psychiatry, terapia rodzinna u psychologa to dodatkowe wsparcie bez którego nie przetrwałabym tego życia. Strata dziecka jest jak piętno odciśnięte  żarzącym żelazem na sercu . Jest ok. Wstajesz, żyjesz, uśmiechasz się , trwasz...ale jeden moment, jedna sekunda, jeden bodziec i...wszystko powraca jak tornado. Rozchwiewa cię emocjonalnie, burzy twój spokój, twój wewnętrzny dom. I czekasz. Czekasz na chwilę kiedy znów wyjdzie słońce, zobaczysz tęcze. Wszystko po burzy znowu układasz, sprzątasz. Tak, tak będzie teraz wyglądać moje , nasze życie. Muszę się do tego przyzwyczaić. Muszę stworzyć dla siebie wewnętrzny azyl. Więc żyj człowieku na 200% i nie żałuj niczego, ucz się , smakuj, pochłaniaj to życie garściami. Nie będziesz miał innej okazji. Jutra może nie być. Ciesz się bliskością drugiego człowieka bo dziś jest, jutro może go zabraknąć. 


Spoglądając na  te fotki to powiem ,że nieźli nam poszło. Ferie Zuzi spędziliśmy razem ze znajomymi dziewczynkami. Legnica- Mrowisko, lody, KFS. To co tygryski lubią najbardziej. Dobrze, że Ewelina (moja psiapsi) pomyślała o tym aby zabrać nas , a przede wszystkim Zuzę z domu. W końcu to dziecko, które też straciło bliską osobę. 




Potem mój szwagier s siostrą zabrał nas na nocne zwiedzanie Zamku Czocha. Byliśmy tam razem z miśkiem latem w czasie pandemii. Nocne zwiedzanie  było extra. Zuzę udało się nawet wystraszyć. Piszczała makabrycznie. W pokoju z książkami są ukryte drzwi i tajemne przejście. Właśnie  stamtąd  wyskoczył duch, a że Zuza stała najbliżej i tego się nie spodziewała oberwała najmocniej. Potem to trzymała się blisko nas. W zamczysku ciemno, gdzieniegdzie świeciły się pochodnie, świece, mróz ( bo to luty) i muzyka. Głośna, przerażająca. No ciarki trochę były. Na koniec spotkanie z duchami i poczęstunek. Było fantastycznie.






Kolejna atrakcja to lodowisko w Strzegomiu i zaproszenie do mojej drugiej psiapsi Kasi. Zuza pierwszy raz na łyżwach. Początki jak wiadomo są trudne. Nie chciała za bardzo jeździć, bała się. Ja zawsze powtarzałam i powtarzam swoim dzieciom: 
- Nie ma co się bać. Trzeba spróbować. Chociaż raz w życiu co by potem nie żałować. Jak czegoś nie potrafię to się nauczę. Jeśli nie zrobię czegoś za pierwszym razem, zrobię to za dziesiątym , ale się  nie poddam. Trening czyni mistrza.
No i Zuza wzięła sobie te moje słowa do serca. Parę upadków i dała radę
Śmiga jak ta lala. 




Czasami spotykałam się z moimi koleżankami z pracy na drinku, pizzy, czy też kawie poza domem, na neutralnym gruncie. Wysłuchały mnie, pośmiały się. Po prostu było normalnie. Człowiek , przynajmniej ja  potrzebowałam chociaż trochę normalności. Kiedy po śmierci miśka pytałam męża :
-Jarek jak to będzie? Jak będziemy dalej żyć? Czy kiedyś znów się uśmiechnę? Czy będę jeszcze szczęśliwa?
On odpowiadał:
-Kochanie nie wiem. Zobaczymy co będzie dalej. Jakoś to będzie.
Tak, jakoś to będzie. Te jakoś to mnie wkurza. To słowo działa na mnie jak płachta na byka. Ja nie chcę jakoś żyć. Ja chcę żyć jak dawniej, normalnie. Chcę kochać i być kochaną. Chcę się śmiać i żartować . CHCĘ BYĆ TĄ OSOBĄ Z WCZOARAJ.!!!!!!!
Nadal mnie bolą te słowa. Nadal mnie denerwuje jakoś będziemy żyć. Staram się zmienić te słowo na normalność, ale czasem faktycznie wychodzi jakoś. Czas...Tak wszyscy mówią, czas leczy rany. Nie, czas nie leczy. Czas pozwala właśnie zamienić jakoś na normalność. Normalność w innym już wymiarze. Nowa ja i nowe życie z nowym balastem, z nowym podejściem do rzeczywistości, z nowymi uczuciami.




Kolejne nasze mikro wyprawy odbyły się do Lutomierza do Zagrody PASTERNAK. No to była mega przygoda. Nawet ja byłam bardzo zadowolona.  Chociaż po każdym takim spontanie, wydarzeniu, imprezie czułam potężny ból serca, który rozdzierał mnie na milion kawałków. Ja się bawię, a mój synek nie. Jaką jestem matką. Jakim człowiekiem. On tam leży sam samiusieńki, a ja.... Teraz odczuwam trochę inaczej. Teraz myślę o tym, że jest tam w niebie razem z moimi rodzicami, z Nuką( naszym psiakiem), Fantą (jego ulubionym koniem) oraz Elzą (alpaczką, z którą chodził na spacery). Myślę, że jest wśród nas, że uczestniczy w naszym życiu, że jeździ z nami na wycieczki, bierze udział w świętach. Gdy gotuję stoi obok mnie i pomaga mi. Gdy leże w łóżku przybiega do mnie powiedzieć mi dobranoc, a ja całuję go w czółko. Czasami zamykam oczy i wyobrażam go sobie leżącego na tapczanie, obok mnie. Wtedy rozmawiamy sobie. Tak jak dawniej. Ja mówię głośno, a on odpowiada w mojej głowie. I tak mi jest dobrze. Mój nowy świat. Jeżeli chodzi o zagrodę to polecam każdej osobie zaglądnąć w ich progi. Mega cudowna rodzinka, z pasją tworzą sery. Najpierw przywitali nas wspaniałą ucztą. Zupa szczawiowa, potem kilka rodzajów pierogów, sery, smalec własnej roboty, własny chlebek, racuchy ze śmietaną.  Objadłyśmy się niesamowi-
cie, aż ciężko było nam się ruszyć. Kazano nam ubrać odpowiednie wdzianka i czepki na głowę. Potem była krótka opowiastka o  zagrodzie , o tym jak się robi sery, a potem już warsztaty robienia sera. Sami na własnej skórze mogliśmy się przekonać jak to jest być serowarem. Zrobiliśmy parę serków z różnymi dodatkami, które zabraliśmy do domu.
Mega zakupy z własnych przetworów i spacer z córką właścicieli po zagrodzie. Chyba to nie ostatnie nasze spotkanie.







Czasami, jeździłam do Myślinowa, do koleżanki aby pomedytować w otoczeniu drzew, w jej obecności. Dookoła cisza, spokój, moja głowa i bicie serca.



Czasem spotkanie w stylu babskim. Pogaduchy przy stole. Nawet Zuza z nami była.




Potem w szkole u córki pojawiła się akcja szycia dla dzieci z Ukrainy. To było to co lubię . Więc wpisałam się na listę razem z Zuzią i szyłyśmy śmieszne poduszki. Przynajmniej Zocha ( tak pieszczotliwie woła na Zuzię mąż- on chciał Zosię) nauczyła się szyć, a i czas był zajęty.



Niekiedy dziewczynki wyciągały nas na pizzę  połączoną z warsztatami śpiewu koleżanki Zuzi. Teraz to i ona ma ochotę na śpiew. Kupiliśmy jej karaoke z polskimi hitami i wiecie co? Daje młoda radę. Może i ją zapiszę na wokal? Zobaczymy co w tym roku szkolnym wybierze. W końcu to już siódma klasa  i niestety nowe przedmioty, więcej czasu trzeba będzie poświęcić na naukę.




Początkiem roku pojawił się u nas wymarzony ogród zimowy, który zamówiliśmy dużo , dużo wcześniej, ale nam się nie spieszyło do jego realizacji. Mogliśmy poczekać. Tu miały być nasze wspólne śniadania i weekendy z grami rodzinnymi i dniami tematycznymi. Tak sobie wymyśliliśmy kiedyś z dziećmi. Będziemy obchodzić weekendowe dni poszczególnych państw. Poznamy ich kulturę, smaki, krajobraz. Młody
miał ze mną gotować ichniejsze potrawy, a Zuzia przygotować coś w ich stylu ( flaga, przebranie itp.). Niestety taras przyszedł chyba dwa tygodnie po pogrzebie. Przez około 3 miesiące nie mogłam nawet na niego spojrzeć. Po co to wszystko? Po co my to kupiliśmy? Tak samo basen? Po co? Te pytanie i wiele innych nie opuszczało mnie baaardzo długo. Teraz z wszystkiego korzystamy na maksa. I od września planujemy powrócić do naszych zamierzeń kulinarnych. Tym razem to Zuzia ma stać na czele kucharzenia. Na zajęciach z psychologiem powiedziała, że jest to jej marzenie - gotować razem z mamą. Wreszcie się doczekałam . Jestem ważna w jej życiu. 





Na urodziny Jarka dostałam prezent od Karoli , nauczycielki wspomagającej mojego miśka. Pudełko drewniane, własnoręcznie robione, piękne wzory. W środku.... zdjęcia mojego koliberka. Szkoła, wycieczki, zajęcia z Karolcią, imprezy szkolne. Całe pudło wspomnień. I zdjęcie Norbcia z ręcznie robionym krawatem i tekstem dla taty.





 Najpiękniejszy prezent urodzinowy. Zrządzenie losu? Karola nie wiedziała, że tego dnia mój mąż obchodzi urodziny. I to nie byle jakie. 50-te. Tego dnia w radiu usłyszeliśmy o wybuchu wojny na Ukrainie. Sami widzicie jak bardzo życie jest przewrotne. Jak bardzo dziwnie się układa. Płakałam cały dzień. Jarek też. 
- Synku nie ma Cię tu. Dlaczego mnie opuściłeś? Dlaczego się poddałeś? Obiecałeś!!!! Obiecałeś!!! Tyle mieliśmy planów. Tyle mieliśmy jeszcze zrobić! Cholerna pandemia ukróciła nam możliwości i wreszcie kiedy się zluzowało, kiedy byliśmy już gotowi na wszystko...Ty odszedłeś. Ty nas zostawiłeś. Jak żyć kochanie? Jak żyć? Kiedy serce boli, kiedy nie masz chęci rano wstać, kiedy boli tak ,że nie chcesz już cierpieć. Jak żyć moja mała kruszynko.....
Urodziny spędziliśmy z siostra i jej rodzinką. Tata w tym czasie był w szpitalu. Kupiłam mały torcik i balony...Kiedyś może będziemy świętować inaczej, ale nie dziś.







Potem wybieraliśmy nagrobek dla naszego dziecka. Jak to brzmi strasznie. Wiedziałam tylko że ma być mały, ale za to z Aniołem. I tak znalazłam. Chłopiec zatopiony w skrzydłach, który przycupnął w parku i czyta książkę. Tak jak Misiu. Teraz codziennie rano widuję go przez okno w kuchni. Przejeżdżam dwa razy dziennie obok niego. Kiedyś się śmiałam, że mam dom z widokiem na przyszłość. No i tak jest. Tam pozostawiłam 
moją przyszłość, do której kiedyś dołączę. Kiedy? tego nie wie nikt.





Marzec zaczął się od warsztatów ceramicznych w mojej dawnej kochanej szkole Medyk. Przez przypadek rzuciło mi się w oczy ogłoszenie na fb ,że takowe odbędą się w sobotę. Liczba miejsc ograniczona. Długo się nie zastanawiałam i wpisałam siebie i Zochę . To było to. Tego było mi potrzeba. Babranie się w glinie i tworzenie czegoś nowego, swojego, kształtnego, kolorowego w ciszy i zadumie. Zuza stworzyła zająca, który wyszedł mega fantastycznie.  A ja.. ja stworzyłam kurę wariatkę. Haha
taka śmieszna. Jedno oko na Maroko drugie na Krym. Stoi u nas na Wielkanocnym stole i cieszy wszystkich swoja obecnością. Lubię tworzyć. Lubię papier, glinę, szkło, wełnę, gotowanie i pieczenie, modelinę itp. Więc jak tylko nadarza się okazja  korzystam z takich możliwości. Nawet dzieciaki były ze mną na warsztatach malowania aniołów w tejże szkole. Mama miała dużego anioła , a dzieci mniejsze. Wszystkie nasze trzy wiszą w dużym pokoju. Miały nas strzec przed chorobami. I strzegą.  Mówi się ;
-Uważaj o co prosisz!
Tak. To prawda. Całe życie prosiłam o zdrowie dla miśka i rodziny, dla nas. I byliśmy zdrowi. Zawsze udawało nam się  przebrnąć przez gorsze chwile. Drobny katarek, jakaś biegunka. Nic  strasznego. Gdy zadziało
się coś gorszego dawaliśmy radę. Nigdy nie prosiłam o życie. Bałam się śmierci mojego dziecka, lecz jakoś nie dopuszczałam tego tak całkowicie do głosu. Nie, no nie on. Daje radę. Rehabilitacja, leki, operacje, miłość...no cóż więcej  trzeba. Będzie dobrze. Od ostatniej operacji dłuższa przerwa, więc jest ok. Chłopak idzie do przodu. Tylko te oczy. Oczy przestają widzieć. Będziemy ćwiczyć, szukać pomocy. Damy radę. Nie prosiłam o to cholerne życie, a trzeba było prosić każdego dnia. Błagać na kolanach. 









 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zamek 🏰 Kliczków

Ostatni weekend kwietnia spędziłam wraz z przyjaciółką w cudnym miejscu. Wybrałyśmy się do Zamku Kliczków. Lubimy zwiedzać tutejsze zamki. W...