Luty 2024 r.

  


Jak tam luty? No powinno być : luty podkuj buty!!!! Niestety pogada raczej jak na przedwiośnie, czasami na jesień. Ciepło, wietrznie, szaro i buro. Do tego non stop leje deszcz. Co prawda za oknem słychać wiosenne trele ptaszków i dzień staje się co raz dłuższy , ale jakoś tak nie fajnie. My 05.02.2024 r udaliśmy się na pokaz cyrkowy na lodzie w Lubinie w Hali RCS. To pokaz  akrobatyczny, trochę cyrkowy z tematyki Harry Pottera. Bałam się ,że nie będzie biletów, ale udało nam się bez problemu je uzyskać. Zresztą  o dziwo co innego wyświetlało się na stronie gdzie rezerwowaliśmy miejsca, a co innego wyszło już na hali. Niby już brakowało miejsc , a tu proszę...ile dusza pragnie. Powiem, że nawet dobrze , bo zmieniliśmy miejscówki  ( usiedliśmy bardziej frontem do sceny). Dziewczyny zachwycone. Same ćwiczą acrodance , więc gdy zobaczyły jak panie i panowie jeżdżą na łyżwach i do tego wyginają się jakby byli z gumy , to pootwierały swoje paszcze. 

- Mamo ja tez tak chcę!!!!- krzyczały jedna przez drugą

- No nie ma problemu, tylko same musicie tego chcieć. Ja za Was nie zrobię szpagatu , ani gwiazdy. To Wy musicie ćwiczyć. Ja Was zapisałam na zajęcia, panie wam pokazują układy, a w domu trzeba codziennie ćwiczyć. Samo się nie zrobi. To wiele pracy wymaga, odwagi, systematyczności. Może i ja kiedyś zobaczę , którąś z Was na takim przedstawieniu. Trzymam kciuki.

Chyba wzięły sobie do serca , bo teraz nie ma chwili jak nie tańczą , wyginają się i ciągle :

- Mamo patrz! Zobacz co już umiem! Zobacz ile mi już brakuje aby zrobić pełny szpagat. Ciocia Ela musi nas nauczyć robić gwiazdy. Muuusi!!!! - moja siostra , gdy jeszcze była piękna i młoda, w okresie podstawówkom ,ćwiczyła akrobatykę i skoki na batucie. Naprawdę była niezła. Brała udział w olimpiadach. Ja niestety byłam małym pączuszkiem, który dopiero zaczął się realizować w szkole średniej.





















 

Muzyka w domu leci na full. Dziewczyny przebierają się w swoje stylówki , do tego projektor z kolorowymi światełkami i tak dzień w dzień. Stado pędzących bawołów biega po moim suficie. Hahahaha. No, ale sama tego chciałam. Niech ćwiczą. Ruch dobrze im zrobi i odciągnie ich od komputerów, tabletów i telefonów. Z tego co mi mówiły to w kwietniu szykują się zawody w tańcu. Muszą trenować, bo będzie siara , jak nie zrobią co jest w układzie. 

Wczoraj pierwszy raz Sara była na zajęciach z surdologopedą. Pojecha- liśmy we dwie , a i nawet tato, bo chciał zobaczyć gabinet i poznać panią prowadzącą zajęcia. To gabinet w centrum miasta  " Co i jak" . Dziewczyny , które tam prowadzą to same słodkości. Wiedzą co robią i mają ogrom cierpliwości i miłości do swoich podopiecznych. Niektóre z nich poznałam jeszcze w latach młodzieńczych Norberta. Uczęszczał na zajęcia z Wczesnego Wspomagania , które odbywały się  w szkole nr 3. Zawsze lubił tam chodzić i uczestniczyć w zaproponowanych przedsięwzięciach. Myślę, że i Sarze spodobają się zadania i zabawy jakie musi wykonać dodatkowo po szkole. Pierwszy dzień za nami i z uśmiechem powróciła do domu. Była zachwycona. W szkole tez objęta została opieką psychologa , pedagoga, logopedy. Ma nawet dodatkowe zajęcia z niemieckiego. Ogólnie wszystko jej na chwilę obecną pasuje i się podoba. Trzymam kciuki aby nadal tak było i szybko się nie zniechęciła. Ja także mam jakiś plan na pomoc jej w domu. W końcu nie po to się uczyłam, aby to zaniechać. Mam pomysł na zajęcia z emocjami, które niestety w naszym domu są bardzo potrzebne , jeśli chodzi o dziewczynki. Wspólny czas , gotowanie, rozmowy czy gry bardzo nam w tym pomagają. Nawet Zuzia bardziej zaczyna się otwierać na nas. Młoda ciągnie ją za język i nie odpuszcza. Sara jest wielką gadułą i bardzo dociekliwą osóbką. Nauczona jest , że wszystko robi się wspólnie , więc ciągle "zmusza" starszą do współpracy. Powiem ,że nam to pasuje. Wreszcie ktoś rozrusza pannę Zuzannę. Inne spojrzenie . To nie gadanie starych i ich przynudzanie. To jęczenie malej osóbki z przeżyciami, która wszystkiego się uczy i chce bliskości, zrozumienia, akceptacji. We dwie jest inaczej. Raźniej. Uczą się dzielenia, pomagania sobie nawzajem. Uczą się bliższych relacji, rozumienia potrzeb drugiego człowieka. Małego , nie dorosłego.

Walentynki. Ja lubię ten dzień. Nie to ,że kocham tylko wtedy i robię przyjemność mojemu mężowi raz na ruski rok. O to to nie!!! Ja lubię robić przyjemności codziennie i każdemu z naszej rodzinki. Po prostu fajnie jest celebrować każdą okazję. W ten sposób pokazujemy też naszej najmłodszej latorośli , że warto kochać, że życie nie polega tylko na braniu ,  a przede wszystkim na dawaniu. Nie chodzi o rzeczy materialne, drogie , a chwilę bycia obecnym w życiu tej drugiej osoby. Drobny gest, słodkość, ozdobiony stół, własnoręcznie zrobiona buła z kiełbachą. Śmieję się , bo w naszym domu celebrowaliśmy każdą dziwną chwilę w kalendarzu, np.: dzień marchewki, kredek, psiaka, czekolady czy książek. Najpierw Norbert musiał coś przygotować razem z mamą i pokazywać tacie. Potem dołączyła Zuzia. W ten sposób spędzaliśmy czas razem, ucząc się poprzez zabawę, pokazując swoje emocje. W tym roku zaprosiłam ja męża do restauracji Smaki Esty w Jaworze. Miała być kolacja w Pałacu Krotoszyce, ale wylicytowałam ją właśnie na WOŚP tu u nas , więc połączone przyjemne z dobrym. Zresztą bardzo lubimy to miejsce. Jest klimatycznie i bardzo smacznie. Podobnie jak W Gulusiowej Izbie w Myślinowie. Miejsce tam to magia gór. Cudną miejscówką z przepysznym żarełkiem jest również Przystań Smaków , położona nad naszym zalewem. Tak więc Walentynki w tym roku to wychodne staruszków. Może młodzież coś w tym roku zaczaruje w domu? Zobaczymy. 






 

18.02.2024 r. moja najmłodsza córeczka będzie miała operację stópki w Katowicach. Jedzie z tatą. Ja bym bardzo chciała, ale to spadło na nas jak grom z jasnego nieba i nie za bardzo mogę to ogarnąć, jeżeli chodzi o pracę. Mam trochę zobowiązań zawodowych , a od marca przechodzę do nowego miejsca. Nie chcę zostawić po sobie smrodu i zaległości. W niedługim czasie mamy rozpisane wizyty w Polanicy Zdroju u chirurga plastycznego , więc wtedy ja przejmuje pałeczkę. Kalendarz z jej wizytami lekarskimi zapełnił się na maksa. Zuza zresztą tez ma wizytę kontrolna w Przylądku. Potem moja psinka konsultacje kontrolna u okulisty w klinice w Jeleniej Górze, bo niestety nie leczy jej się oko od października mimo ciągłych leków. Prawdopodobnie doszło do urazu głowy i uszkodziła nerwy wzrokowe. Nie ma łez i śluzu w nosie. Bierze leki na pobudzenie przewodnictwa , jeżeli to nie pomoże to MRI głowy we Wrocławiu. Potem kolejna diagnoza. Może też mieć zabieg, w którym przeszczepiamy śliniankę nieco wyżej, aby mogła produkować ślinę do oka i nosa  ( nawilżać), bo inaczej straci oko. Taki zabieg najprawdopodobniej robią w Olsztynie i za konkretne pieniądze. Jednak mam nadzieję, że da się to wszystko uruchomić i nasza psinka będzie śmigać jak  należy. Bardzo jej to przeszkadza. Często robiło się owrzodzenie na oku , co bolało i powodowało , że sobie zacierała. Mimo wszystko jest bardzo dzielna i daje sobie smarować, zakraplać oczy i chodzić często na wizyty lekarskie. Także sami widzicie - my się nie nudzimy. Oddziały szpitalne i te ludzkie i te psie nie są mi obce. Wszystko się zrobi dla swoich ukochanych, a Lunka to jedna z nas, rodzina.

Niestety młodzież nic nie zorganizowała dla nas. Za to matka kupiła mini torcika straciatella w kształcie serca, do tego zimne ognie. Rano do każdej kurtki schowałam lizaka w kształcie serduszka z napisem "KOCHAM CIE" i tyle było z przyjemności. Młoda przyszła zapłakana ze szkoły bo wszyscy dostali walentynki a ona nie. ( podejrzewam , że mama która robiła drobne prezenciki zapomniała o nowej koleżance w klasie ). Ja jeszcze byłam w pracy więc Jarek przyjął cios na klatę. Płakała, wkurzała się i rzucała poduszkami. Wyrzuciła z siebie milion ciosów od życia : jestem głupia, jestem brzydka, nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie chce, nic nie potrafię, nikt mnie nie kocha....itp. Trochę przeszło jak wróciłam. Była już bardziej spokojna, opanowana. Siedziała skulona w kącie łóżka, przytulona do misia. Wzięłam ją na kolana i chwilę na spokojnie spróbowałam jej wytłumaczyć sytuację. Chyba zrozumiała. Jeszcze nie dociera do niej , że znalazła dom i rodzinę która ja pokochała. Jeszcze nam nie ufa i nie wierzy w to  ,że zostanie na zawsze. Trudno się jej dziwić. Zresztą to dopiero 2 miesiące jak jest z nami. Dzieci tez muszą się do niej przyzwyczaić , a ona do nich. Myślę ,że to dopiero normalnie będzie po wakacjach. Brakuje jej koleżanek, takich bardziej od serca. Wygarnęła nam , że tylko musi się uczyć , chodzić do szkoły, że Zuza nie chce się z nią bawić. Musi się nauczyć systematyczności. Jest mądra dziewczynką , ale nikt nie pokazał jej jak ma się uczyć, jak ma wyglądać jej dzień. Jakby mogła to by siedziała do późna w nocy, oglądała w tablecie, albo bawiła się zabawkami. Wychowywała się w rodzinach zastępczych gdzie było pełno dzieci. Tu jest tylko Zuzia, dorastająca pannica, która ma już swoje życie. Jest w siódmej klasie gdzie jest sporo nauki. Do tego korki z matmy i anglika. Panna , której już nie interesują zabawki, lalki. Ona już woli czytać książki, spotykać się z przyjaciółmi , a ostatnio już w jej głowie pojawiły się amorki. Tego mała nie rozumie. Potrzeba czasu i zrozumienia z każdej ze stron. Dobrze ,że jest w szkole psycholog i pedagog, pomogą trochę ogarnąć ten chaos w jej głowie. Życie małego dziecka zmieniło się o 180 stopni. Co znała było złe. Teraz musi poznać to dobre, tyle że w jej oczach to tez jest złe. Spodziewałam się buntu, krzyku, złości . I tak jest. Jak to moja babcia mówiła " po każdej burzy wychodzi słońce", więc będziemy czekać na poprawę naszej pogody.







 

STYCZEŃ 2024 r.

  



 Styczeń...Nowy rok zaczął się tak bardzo szybko. Nawet nie wiem kiedy to zleciało. Kolejny rok bez mojego miśka. Czas dla nas się zatrzymał  dwa lata temu. Jak i w tamtym roku, tak i w tym poszłam na pielgrzymkę , swoją własną. Na Górę Górzec. 01.01.2024r sama wyruszyłam  na spacer. Tym razem prosto z domu, bez towarzyszy. Moje panienki jeszcze spały. Psiak ułożył się w pościeli obok najstarszej , a mężusiowi się nie chciało. Wzięłam  telefon i swoje ulubione melodie, słuchawki , wygodne buty i pomaszerowałam. Głowę miałam pełną wspomnień, myśli i nadziei na lepsze jutro. Szłam rozmawiając z moimi najbliższymi o moim życiu, o bólach, cierpiączkach, moich marzeniach i strachu. Tak, strachu przed nieznanym. W mojej głowie jest wiele pytań. Czy na pewno dobrze zrobiłam.? Czy dam radę? Czy będę dobrą mamą? Czy dziewczynki się dogadają? Czy mój mąż nie zwariuje przy tylu babach? A jak będzie w nowej pracy? Czy ja coś w ogóle umiem? Czy zaliczę speckę?  Czy będę zdrowa? Czy moja rodzina będzie zdrowa? Czy nikt mnie znów nie opuści? Milion kotłujących się pytań, rozważań. Z tym szłam pod górkę. Spokojnie, bez spiny. Miałam czas. Nikt mnie nie gonił. Szłam do nich. Do moich najukochańszych. Szłam aby im podziękować za to ,że byli, że mnie kochali, że nadal są w moim życiu. Czuję ich obecność mimo ,że ich nie widzę. To czasami mnie pogrąża w smutku. Czuć a nie widzieć. Nasze życie jest przyzwyczajone do obrazów. Kiedy coś poznajemy musimy to zobaczyć, dotknąć. Tu nie ma takiej możliwości. Tu musisz przenieść się na wyższy lewel swoich zdolności percepcyjnych. Tu musisz uwierzyć , że coś jest chociaż tego nie widzisz. Czasami gdy siedzę w domu nagle przychodzi mnie ochota na rozmowę z nimi. Gadam o tym i o tamtym. Po prostu tak zwyczajnie. Komentuję piosenkę lub film. Pytam się co by zrobili na obiad, albo jak to by zrobili. Wsiadam do auta i proszę o dobra drogę , miejsce parkingowe. Potem za nie baaardzo dziękuję. Czasami coś mi się przypomni, takiego wiecie wesołego - to po prostu się śmieję. Wczoraj usiadłam w pokoju Norbcia. Było już ciemno. Miałam do przygotowania referat na zajęcia do szkoły. Zapaliłam lampkę , którą dostałam od taty. Wzięłam książkę jedną z ulubionych koliberka, przykryłam się kocem z Harry Potterem i czułam jak oni siedzą obok mnie. Jak tato słucha i przygląda się moim oczom, a Norbciu wtula swoje kościste, zmarznięte nogi w moje ciało. Wtedy czuję spokój. Chciałabym aby ta chwila trwała wiecznie. Czasami tylko ...boli jak cholera ta prawdziwa niemoc dotknięcia ich. Najgorsze są chwile kiedy oglądam film, lub program w TV o dzieciach chorych, porzuconych. Kiedy muszą umrzeć. Kiedy nie da się ich uratować. Wtedy mój dzień to już suma wielu łez, poczucia winy, gniewu, żalu, niesprawiedliwości, tęsknoty i chęci pójścia za nimi. Huśtawka emocji jest zawsze ze mną , każdego dnia. To nie jest ,że minie, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odczarujesz swoje życie. Nie!!! Nie zapominasz. Tylko starasz się żyć w tym czymś nowym co nazywa się życiem. Życiem bez kawałka Twojego serca, z dziurą stąd aż do nieba. Z żalem , który towarzyszy ci podczas pobudki i zaśnięcia. To Twój przyjaciel. Jest z Tobą zawsze, wszędzie i na każdym kroku. Nie zostawia cię. Przypomina o sobie w nieoczekiwanych momentach. Dopada jak lwica do twojego gardła i szarpie Tobą i Twoimi  emocjami. Po prostu jest...i nic tego już nie zmieni. Musisz się nauczyć z tym żyć. Zaakceptować  to takim jakim jest. Zaprzyjaźnić się  z nim. Musisz jeśli chcesz dalej żyć i nie pozwolić aby to zniszczyło Twoją rodzinę. Dobra , ale dosyć tych smutasów. Przecież były i cudne dni...ba nawet śmieszne.


 







  

 

 




Śmieszne to chyba mało powiedziane. Moje panny załapały wszy. No i to był dramat. HEHEHE. Walczyliśmy dość długo, bo niestety panny mają długie włosy, a jeśli chodzi o Zuzę to ona ma cholernie grube włosy. Obdarowała by nimi kilka dziewczyn. Jednak zniosły to bardzo dzielnie. Kuracja powtórzona dwukrotnie. Chyba zabiłyśmy je na śmierć . Mam taką nadzieję. Tyle co słyszę to teraz jakaś masakra. Wszędzie wszawica panuje. No ale cóż. Wszystkiego w życiu trzeba spróbować. Pościel, ręczniki, ubrania, pluszaki - wszystko wyprane, zdezynfekowane, wysuszone i odmrożone po dwakroć. Teraz co dziennie odstraszacz na wszy w sprayu i aby do przodu. Tak więc ferie zaczęły nam się bardzo ekscytująco. Jeżeli chodzi o atrakcje dla najmłodszych to powiem tak: miałam ogromne plany ( jak co roku obiecuję sobie ,że nie będę planować , ale i tak nie wytrzymuję)i nici z nich wyszło. Czyli po raz kolejny sprawdzili się zdanie - ty planujesz , Bóg krzyżuje. Miały być łyżwy, spacer w Lumina Park Zamek Topacz, kolejkowo, pub Pod Trzema Miotłami, kino, warsztaty. To co się odbyło? Ano warsztaty. U nas na świetlicy wiejskiej dzieci szkolne miały zorganizowane półkolonie. Oferta superaśna. Zuzia z nich skorzystała. Młoda niestety nie. Spała do 12.00. Tak , do południa. Mogłam ją budzić, ale dobra - niech pośpi . Wstają w ciągu roku o 6.00 rano. W sobotę też gonię wcześnie bo korki z anglika , a po drugie trzeba ogarnąć chatę. Więc pozwoliłam na leniuchowanie. Ja pierwszy tydzień pracowałam. Drugi to urlop. Jednak nie pospaliśmy bo Sara miała umówione konsultacje lekarskie. Teraz musimy wszystko nadgonić i usprawnić ją na tyle ile jest możliwe. Tak więc znowu zaczęła nam się przygoda z oddziałami szpitalnymi: kardiolog, okulista, laryngolog, chirurg ortopeda, chirurg plastyczny, rehabilitacja, logopeda, surdologopeda, psycholog, pedagog. Mamy co robić.

 



Wybraliśmy się również do Kina Helios w Legnicy na Akademie Pana Kleksa. Hmm , co mam powiedzieć? Nie podobała mi się. Ale to oczywiście moje zdanie. Dziewczyny zachwycone i to najważniejsze. Jeśli chodzi o mnie to chyba oceniam tak ze względu  na sentyment do oryginału . W końcu się na nim wychowałam. Obejrzałam wszystkie części. Maiłam kupione płyty winylowe na adapter, które ujeżdżałam ile się da. Potem , kiedy w naszym świecie pojawił się mały człowieczek , który ciągle leżał na oddziałach szpitalnych, piosenki z tego repertuaru wykonywałam co wieczór aby uspokoić moją kruszynkę. Bardzo je lubił. Z czasem sam zaczął nucić ich piosenki. Kupiłam wszystkie części na CD i on je maltretował. Udało się nam nawet doglądnąć stary film. Uwielbiał Pana Kleksa i Mateusza. Teraz po seansie filmowym z moimi pannicami , piosenki na nowo rozbrzmiały w naszym domku. Nie powiem , muzyka genialna. Nowe brzmienie. Super , bardzo mi pasuje , aczkolwiek łezka kręci się w oku . Powracają wspomnienia z tamtych chwil z koliberkiem i dławi w gardle. Jeżeli chodzi o fabułę tego filmu to troszkę chaotyczna i mało samej akademii , nauk, zabaw i dłuższych piosenek. Sam Mateusz dla mnie był mało sympatyczny ( chodzi o wygląd). Jednak tak jak mówię to moje zdanie.


 

Udało się nam w styczniu załapać na śnieg. Dziewczyny poszalały na sankach. Mamy tu lekkie górki, pola, więc było gdzie pojeździć. Bałwana lenie  nie zrobiły , a szkoda. Jednak nic straconego. Najprawdopodobniej śnieg ma jeszcze padać w lutym. Więc może się uda zrobić aniołki na śniegu i kule bałwanie.


 


 


 


 




Było za to dużo leniuchowania na kanapie w salonie. Dziewczyny przyniosły kocyki, zrobiły popcorn i tak wylegiwaliśmy oglądając Disneya i Netflix. Nie powiem, że nie było fajnie. Mogłam nadrobić zaległości filmowe , a i miejsce było rewelacyjne. W domu, pod kocykiem, na tapczaniku, przytulonym do mężusia ,z kawusią... żyć i nie umierać.


 






Nawet znaleźliśmy czas aby dokończyć remoncik naszej sypialni. Wyszło mega fantastycznie. Bałam się co do koloru , ale to był strzał w dziesiątkę. Na ścianach pojawił się ozdobny stiuk w kolorze czarnym z dodatkiem srebrnych igiełek. Do tego lamelki w kolorze mocca. Jedne grubsze, drugie cieńsze. Mąż dorobił do nich podświetlenie Led i  dało efekt łał !!!! Białe mebelki pozostały. Dokupiliśmy ogromne , ciemne lustro podświetlane oraz czarną toaletkę  taka do ściany, bez nóżek. Nie rzuca się w oczy. Gubi się na tle ściany. Powiesiliśmy nasz obraz z Opola i wyszło tak jak powinno być. Pokój nie zmniejszył się. Mam nawet wrażenie , że bardziej zrobił się przestronny. No klimacik typowo buduarowy. Jest moc.


 

Zakupiłam trochę sprzętu terapeutycznego i  dostałam duże co nieco w prezencie od mojej siostruni pomoce logopedyczne , za które jestem bardzo wdzięczna. Wszystko musiałam przetestować na sobie. Mam teraz dużo sprzętu do masażyków , co bardzo się spodobało mojej najmłodszej latorośli. Od razu przystąpiła do ataku i stworzyła salon spa. Musieliśmy się położyć , rozebrać. Tak jak u profesjonalisty otrzymaliśmy ręczniczki, balsam do ciała, w tle muzyczka i świeczki. Nasza księżniczka z różną mocą sprawiała nam radość bycia masowanym. Czasami miałam wrażenie , że z bólu odfrunę, a czasami z delikatności zasnę. Hmmm , chyba tak powinno być. Wszyscy szczęśliwi , zadowoleni, spełnieni. No i oczywiście sprzęt zatwierdzony, a to najważniejsze.


 

I ostatnia atrakcja w tym miesiącu to WOŚP i występ mojej starszej na scenie w JOK jako tancerz z acrodance. Siedząc w Teatrze i czekając na występy wzięłam udział w licytacjach. I tak udało mi się wygrać kolację walentynkową  w Smaki Esty oraz pizzę do Pub Podzamcze. Tu chyba skorzystam w dniu pizzy , czyli 09 lutego. Jest jak znalazł. Dużo atrakcji przygotowało miasto .Mogłam pooglądać zabytkowe pojazdy na rynku w Jaworze, dotknąć obślizgłego pytona, zjeść ciasteczko. Mieliśmy jeszcze pojechać do naszej Gminy kochanej, ale najmłodsza była podziębiona. I tak już była zła, że Zuza mogła występować , a ona nie. Teraz co wiem zbliżają się mistrzostwa w tańcu i moje laski się do nich przygotowują. Oby dały radę. Trzymam kciuki za te moje słodkości. Wkręciły się w tą akrobatykę. No i super. Zapisałam je już na obóz taneczny w sierpniu do Darłowa. Niech korzystają póki mogą  i póki ja daję radę to ogarnąć.


 


 











Zamek 🏰 Kliczków

Ostatni weekend kwietnia spędziłam wraz z przyjaciółką w cudnym miejscu. Wybrałyśmy się do Zamku Kliczków. Lubimy zwiedzać tutejsze zamki. W...