I NADESZŁA ZIMA 2022r.

 I NADESZŁA ZIMA 2022r.



Zima. Och jak cudownie jest zimą na rzepakowym wzgórzu. Nie było chyba roku aby śnieg nie posypał na nasze górki. Co roku dzieciaczki maja frajdę z kuligu, bałwana, rzucania się śnieżkami. Kiedy nadszedł styczeń, nie było jeszcze białego puchu na ziemi. Norbert bardzo chciał aby już spadł śnieg. Wyczekiwał mrozu, słońca i tych cudnych gwiazdek z nieba. Gdy jechaliśmy do szpitala śnieg pokrył asfalt, a mróz dokuczał tego dnia przeraźliwie. Za oknem szpitalnym jeszcze stały choinki odstrojone w migające światełka. Wieczorem efekt zapierał dech w piersi. 

-Mamusiu, czy jak wrócimy do domu to będę mógł jeździć na sankach?  

-Kochanie , no oczywiście, jak tylko wrócisz do formy!

- Mam nadzieję, że u nas w domu spadnie go baaardzo dużo. Już niedługo ferie zimowe. Co ja będę robił?

Niestety , wróciłam na drugi dzień sama. W mroźną, styczniową noc. Do tego 13- tego. Do tej pory mam wrażenie jakbym czegoś zapomniała zabrać ze szpitala. Często rozmyślam  o tamtych dniach. O chwili gdy zobaczyłam go leżącego z zamkniętymi oczyma na łóżku szpitalnym. Wyglądał jakby spał. Jakby zasnął, bez bólu i cierpienia. Jakby za chwilę miał się obudzić i żyć!!!! Żyć życiem wiecznym, pięknym, szczęśliwym. I tak chyba jest. Tylko nie tu. Nie na ziemi. Oj jak mi Ciebie Synku brakuje!!!! Boże czy kiedyś to cierpienie złagodnieje? Wiem...pisałam, że jest już ok. Jest...ale czasem nie mogę , nie mogę znieść tej tęsknoty. Tego bólu jestestwa bez dziecka. Czuję ogromną pustkę. Mimo tylu zajęć, tylu wspaniałych chwil jakie świat mi  funduje....boli mnie życie. Nie umiem sobie radzić z tym co czuję. Chciałabym krzyczeć!!!! Chciałabym aby moje dziecko mnie usłyszało, aby się zlitowało nade mną i mnie zabrało do siebie, albo powróciło do nas. Wiem, że to jest niemożliwe. Jednak moje serce tego nie rozumie, cierpi, cholernie cierpi. Czasami dusi mnie w gardle, czasami odbiera mi dech. Czasami w nocy budzę się z potwornymi skurczami mięśni, które wykręcają moje ciało, spięte do granic możliwości. Szczęka obolała od przykurczów. Czuję się jakby to nie ja i moje życie. Jakbym żyła w jakimś koszmarze, w równoległym świecie. Nie mogę się obudzić, chociaż tak bardzo chcę. Jednak to jest prawda, brutalna, wstrętna, odarta z jakichkolwiek złudzeń prawda. Zbliża się koniec wakacji. 31.08 mój kochany skarb skończyłby 16 lat. Naprawdę! Sama nie mogę uwierzyć ,że byłoby aż tyle. Każde takie chwile osłabiają mnie doszczętnie. Zaraz mamy wyjazd nad morze. Do naszego Ustronia. I znowu miejsca pełne wspomnień. Ścieżki wydreptane jego chudziutkimi stopkami. Lody , gofry, małpi gaj, poczta , na której nadawał kartki z pozdrowieniami, kino 7D, kramy, cymbergaje... Oj jak to będzie? Jak to wszystko przetrwam? Kolejny rok za nami, a ja ciągle zatrzymana 13.01.2022r. godzina 21.30. Bez Ciebie synku nie ma mnie. Bez Ciebie synku tak mi źle. Bez Ciebie synku po co żyć?


Na moje urodziny mężuś sprawił mi wspaniały wyjazd na jarmark bożonarodzeniowy do Drezna. Wybraliśmy się tylko we dwoje z biurem podróży. My pojechaliśmy w sobotę, a nasza córka z klasa w środę. Trafiliśmy nawet na niezłą pogodę. Nie padało. Od czasu do czasu gdzieś zza chmur zaglądało słońce. Za to był przeraźliwy mróz. Nigdy nie byłam w Dreźnie, a czas pełen magicznych zapachów i światełek jeszcze bardziej mnie ciągnął. Może akurat nie w tym momencie mojego życia, ale to był prezent. Jarek wiedział, że to kocham i chciał mnie rozweselić. I tak było cudownie. Brakowało tylko białego puchu. Miejsce przepiękne. Warte grzechu. Marzy mi się wyjazd w okresie letnim, kiedy będzie wszystko zielone, ciepło i będzie można swobodnie zwiedzić nie tylko samo miasto , ale tez urokliwą Saksonię. Przewodnik po oprowadzał nas po ważnych miejscach Drezna. Zachwycający dech w piersiach Kościół Marii Panny, z dziwnym ołtarzem jak dla mnie.






 Zwinger to architektura pełna splendoru. Mega miejsce na spacer. Zachwyca zdobieniami, przepychem, kwiatami, figurami , zwłaszcza amorków. Są różne herby , w tym herb Polski. Wewnątrz pałacu znajduje się Galeria Sztuki , jedna z najlepszych na świecie.












„Orszak książęcy” (Fürstenzug)- to symbol Drezna. Ma aż 101 m długości i składa się z 24000 tysięcy płytek ze sławnej miśnieńskiej porcelany.


Potem udaliśmy się ja Jarmark Bożonarodzeniowy. Przypominał ten we Wrocławiu. I powiem szczerze, ten nasz bardziej mnie zachwyca. Nasza choinka i stragany, nasze wyroby...u nas tez jest pysznie i pięknie. W tym roku nie było w pelni oświetlone miasto i może tez to wpłynęło na mój pogląd. Jednak samo Drezno jest przepiękne. Teraz trzeba odwiedzić Pragę.














 Chwila przerwy na drezdeńskim rynku. Zrobiliśmy milion kroków i trochę zmarzliśmy.  W jednej z kawiarni skosztowaliśmy przepyszne tiramisu i wypili gorące cappuccino. Tak więc moi najbliżsi byli razem z nami.
Święta w domu ....oj jak bardzo się ich bałam. Chociaż wtedy dopadła mnie jakaś dziwna chęć robienia zakupów. Chciałam kupować wszystko co związane było ze świętami. To sprawiało mi przyjemność, która trwała chwilę. Potem przychodził żal, ból, rozdrażnienie, wyrzuty sumienia. Z jednej strony chciałam już tych świat. Z drugiej chciałam zasnąć i obudzić się po.

U Zuzy w szkole jak co roku trzeba było zrobić paczki świąteczne , a po drugie przyjaciółki tez robiły sobie przyjemności.
W pracy tez atmosfera świąteczna. Nawet mąż zakupił mi nowy fartuszek co bym była bardziej happy.

W prezencie od mojej siostry na urodziny ( bo w grudniu przyszło mi się na świat) dostałam spa w Kołobrzegu. Super pomysł. Kocham morze i nie ważne czy jest deszcz, śnieg czy słońce. Pierwszy raz byłam zimą. Do tego trafiła nam się super pogoda: słońce, bez wiatru i śnieg. Mieszkaliśmy w hotelu tuz przy samiutkim Bałtyku. Gdy przyjechaliśmy wieczorem trafiła nam się muzyka na żywo. Posiedziałyśmy z siostra do późna przy lampce wina, wspominając nasze życie...

Cholera jedna zmusiła mnie do morsowania. Pierwszy raz w życiu i wiecie co? Bardzo mi się podobało. Sama jestem dumna z siebie. Po kąpieli morskiej, w śpiewającym orszaku udaliśmy się do hotelu na gorącą herbatę zimową, a następnie do sauny. Ten dzień był pełen atrakcji. Masaże, spacery, wino grzane, ściana wspinaczkowa itp. Naładowałam akumulatory jakbym była tam z tydzień. Nawet odcisk na stopie sobie zrobiłam, wielkości piłeczki pingpongowej. 




Jak co roku na brak śniegu w naszych stronach nie mamy co narzekać. Zawsze moje dzieci mogły skorzystać z zimowych atrakcji: sanki, bałwany, Snieżki, kuligi. Nawet moja Lunka kocha harce na śniegu.

W gminnym kościele mieliśmy cudowny koncert w wykonaniu zespołu Future Folk ze Staszkiem Karpiel- Bułecka. Nastrojowe światło, cisza, zapach choinek...i nagle najpiękniejsza kolęda mojego koliberka: "Oj maluśki maluśki". Serce łomotało mi jak szalone. Łzy płynęły jedna za drugą. W gardle klucha wielkości cytryny. Boże, jak on by się cieszył. Jak on by głośno śpiewał. Uwielbiał muzykę, uwielbiał kolędy. Zawsze nam nucił w domu....Oj jak to boli.





I nastała Wigilia. Kolejne puste miejsca przy stole. Kolejne smutne święta.  Dla mnie zawsze byli, są i będą razem z nami. Zawsze dla nich będzie wolne miejsce przy stole. W tym roku to moja siostra czytała pismo święte - nie Norbert. W tym roku nie było bitwy o pierogi , dokładki barszczu, gadania : Mamusiu kiedy będziemy otwierać prezenty? Długo jeszcze? Czy tata szybciej wróci z pracy?
Było wesoło, było głośno, ale to nie to samo. Widzisz przed oczyma swojego skarba, który zarządza nami, który tak bardzo się cieszy z tego dnia. Jest tak mocno podjarany prezentami, smakołykami. Świąteczne karaoke zawsze rozbrzmiewało do późnych godzin. Teraz inaczej, teraz ...nie wiem, starałam się nie zepsuć tego dnia. Uśmiechać się, cieszyć. Prezent też kupiłam dla mojego synka. Też schowałam pod choinką. Ciocia rozdała nam prezenty, a ja przy wszystkich rozpakowałam Norbusiowe. Ciężka noc była dla mnie. Teraz to wszystko wychodzi. Czuję się taka stara, zmęczona, obolała.  Każdy mięsień, staw daje o sobie znać. Jestem jednym kłębkiem nerwów, spiętym do granic możliwości. Niedługo kolejne święta, a z nimi kolejny ból. 








Mojej kruszynce pod choinkę kupiłam kolejny tom z serii "Czerwone krzesło". Chyba pan Maleszka usłyszał prośbę Norbcia i napisał kolejną część. Usiadłam pod choinką, jak to robiliśmy i zaczęłam czytać na głos mojemu synkowi. Obok mnie położyła się Lunka i wsłuchiwała się w mój ton głosu. Czasami kręciła głową jakby mnie rozumiała. To był mój rytuał do momentu zakończenia książki, a ona mnie nie opuszczała. Czasami człowiek myśli, że może to mój koliberek w jej ciałko się schował?



 
Sylwester przywitaliśmy w domu, przebrani w piżamy. Nie było sztucznych ogni, był za to film z Harrym Potterem i zimne ognie - światełko do nieba. Tak tez było dobrze. Byliśmy razem.


Ten rok minął - jakoś- tak to słowo było mi pisane. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zamek 🏰 Kliczków

Ostatni weekend kwietnia spędziłam wraz z przyjaciółką w cudnym miejscu. Wybrałyśmy się do Zamku Kliczków. Lubimy zwiedzać tutejsze zamki. W...