Takie tam - wspomnienia : kolorowe jeziorka, urodzinki w Oborze , Targi Chleba

Co jakiś czas oglądam zdjęcia z naszego superanckiego życia i wspominam te cudne chwile. Naprawdę mój synek miał wspaniałe dzieciństwo. Patrząc na fotografie  to tyle rzeczy się wydarzyło , w tylu miejscach był, doświadczył rożnych emocji , ale zawsze na jego twarzy ukazywał się cudowny, ogromny uśmiech. I właśnie tego najbardziej mi brakuje. Mojego małego optymisty z bananem przytwierdzonym do twarzy. Chciałabym aby każdy potrafił czerpać tyle radości z życia co mój skarb. Ja też ciągle się tego uczę. Gdy jest mi bardzo źle wtedy przypominam sobie trudne momenty mojego koliberka i to jak sobie świetnie z nimi radził. Wtedy czuję wstyd , że ja , taka duża i stara łamię się na prostej linii. To wstyd aby się nad sobą użalać kiedy jest dobrze. No bo przecież mogłoby być gorzej. Zycie jest trudne. Czasami wręcz nie do zniesienia. Znam to bardzo dobrze. Jednak aby było lepiej to my musimy sobie to poukładać w głowie i żyć tak jakby jutra nie było. Boli?... No boli i co z tego. Może ma boleć/ A może boli nie aż tak , przecież zawsze może boleć dużo bardziej. Zawsze trzeba sobie tłumaczyć ,że jest o wiele lepiej niż mogłoby być. Cieszmy się z tego co mamy . Przecież ja mam wszystko o czym marzyłam. Co mi jest potrzebne przychodzi do mnie we właściwym dla mnie czasie. 
Tutaj mój mały wojownik walczył z próba utrzymania wzroku. Niestety udar i mikrowylewy do mózgu oraz ciężka wada serca powodowały ,że wzrok padał nam z każdym dniem. Częste wizyty w klinice okulistycznej we Wrocławiu oraz w Poznaniu trochę przyhamowywały proces degeneracji nerwów wzrokowych. Każdego dnia walczyliśmy o jego możliwości patrzenia na świat. Kochał czytać i najbardziej się bałam tego ,że  gdy straci wzrok ostatnia dla niego przyjemność też zniknie, a On wpadnie w depresje i frustrację. Książki to był cały Jego świat. Pamiętam jak omawialiśmy z lekarzami, tyflopedagogiem i psychologiem alternatywne szkoły ponadpodstawowe. Mieliśmy już pojechać na dni otwarte do Technikum dla osób słabowidzących we Wrocławiu. Bal się tego cholernie. I my także. Ostatni rok w szkole przyniósł mu możliwość skorzystania z pomocy dla osób niedowidzących w postaci mega olbrzymich książek. Nie dość ,że były ogromne - ledwo mieściły się na ławce - to jeszcze bardzo ciężkie. Musieliśmy specjalną torbę - dla architektów - mu zakupić i codziennie pomagać ja nosić. Dopiero po śmierci mojego dziecka , podczas WOŚP Jurek Owsiak powiedział , że ten rok to zbieranie kasy dla dzieci z wadą wzroku . Tam zobaczyłam mega pomoce dla mojego skarba. Na pewno bym je zakupiła i to bez dwóch zdań - lecz nie zdążyłam. ...Teraz na pewno bardzo dobrze widzi tam gdzieś wysoko wysoko we wszechświecie.  Wyobrażam sobie Go siedzącego w wielkiej, jasnej , białej sali, z mnóstwem ksiąg , a na Jego małej twarzyczce ogromny uśmiech i szczęście. Może kiedyś będzie chciał mi opowiedzieć o tych książkach i może będę mogła przysiąść obok niego i posłuchać znów Jego głosu. ...Czekam na te chwilę z utęsknieniem.
Może i nie radził sobie z matmą , ale ja również nie należę do osób matematycznych. Tyle ile Jego mózg pozwolił tyle umiał. Wiedział dobrze , że nie przeskoczy pewnych rzeczy i cieszył się z tego co potrafił. Gy dostał mierną z matmy był najszczęśliwszym dzieckiem świata. I mnie to wystarczało!!! On był happy , a ja tym bardziej.

Na zajęcia z wychowania fizycznego nie chodził ze względu na swoją wadę serca, ale na korekcje jak najbardziej. Zresztą bardzo dużo miał zajęć poprawiających jego fizyczność , lateryzację , integrację sensoryczną, grafomotorykę ,bilateralność, wydolność sercową. Lubiał te zajęcia chociaż czasami ciężko było ze zmęczenia. Jednak się nie poddawał. Mój mały waleczny chłopczyk!!!!










Między moimi skrzatami jest trzy lata różnicy. Norbert to starszy brat Zuzy. Na zdjęciach wyglądają jak bliźniaki i też tak każdy myślał. Są
 bardzo podobni do siebie. W tym czasie nawet wspólnie gubili zęby. Śmiesznie wyglądali, zwłaszcza mój mały jak ciągle szczerzył się. Moje dzieci i my bardzo chętnie spędzaliśmy czas na długich spacerach.  Dzięki nim wydolność serca koliberka była dość dobra. Spokojne wypady za miasto po lesie, górach zrobiły swoje. Kondycję miał lepszą niż ja. Bardzo podobały nam się kolorowe jeziorka. Dzieciakom spodobały się jaskinie i norki gdzie mogły się chować przed nami. Pamiętam , że zaliczyłam niezłą glebę. Jeszcze trochę , a zbierali by mnie z ziemi połamaną na całego. Zahaczyłam o wystający konar drzewa tuż nad przepaścią. Jarek złapał mnie w ostatniej chwili . Wszyscy gapili się na mnie , a ja płonęłam ze wstydu jak burak. Dobrze ,ze to tylko się tak skończyło . Jeszcze przez długi czas w domu mieli ze  mnie polewkę , że mama ślepa. 






Dzieciaczki często uczestniczyły w różnych imprezach okolicznościowych , zwłaszcza w urodzinach. Tutaj super miejsce w Oborze koło Lubina. Mini zoo , mega duży plac zabaw na zewnątrz z tyrolką, samochodzikami, ogromnym batutem na kilka osób z podwieszeniami, a w środku małpi gaj , kawiarenka, sala zabaw, wypożyczalnia strojów. Młodzież mega zachwycona. Nie chciała wracać do domu. Póki byli mali mogli tam korzystać ze wszystkiego do woli. Najbardziej  cieszyli się z obcowania ze zwierzątkami. W domu był piesek , no ale nie było królików, koników, kózek itp.



Mój mały księciunio bardzo kochał swoją siostrę. Zawsze trzymał ją za rękę. Pomagał we wszystkim. Dzielił się tym co miał. Gdy coś dostał on to i też Zuzia musiała dostać. Zawsze prosił aby było po równo. Gdy w szkole dostał cukierka to przynosił do domu , dzielił na pół i oddawał siostrze. W szkole przerwy spędzał na świetlicy gdzie czasami kolorował rysunki. Prosił o dwa komplety aby jego Zuza tez miała. Miał wielkie serducho, po prostu OGROMNE!!!!





Wiecie , kiedyś na jednej wizycie we wrocławskim zoo były poszukiwane osoby do castingu . Złapali mojego miśka i zrobili mu sesję zdjęciową. No oczywiście młody nie popuścił i poprosił jeszcze o fotki siostry. Pani się zgodziła , wzięła nasze dane ,a po paru dniach odezwał się telefon ,że zaprasza moje dzieci do biura na profesjonalną sesję zdjęciową plus rozmowę. Pojechaliśmy wszyscy. Mlody się zawstydził , ale jakoś przebrnął przez stos pytań i milion poz. Jednak po wyjściu zrezygnował bo się wystraszył , że nie da rady. Młoda po przekroczeniu progu biura zaparła się i nie chciała wejść. Tak więc nici z kariery aktorskiej mojej dziatwy. Z uśmiechem na twarzy poszliśmy na lody i fontanny. Nie ma co na siłę. To ma być dla nich fun , a nie katorga i stres. To nie moje marzenia miały się spełniać , tylko ich. Widocznie to nie był ten czas.
 

Sandra spa

Nie samymi szkoleniami i praca człowiek żyje. Od czasu do czasu trzeba się zrelaksować i zresetować głowę. Tak też uczyniłam i wybrałam się z niezła ekipą do Karpacza i hotelu Sandra Spa.

Powiem szczerze , że wcześniej nie byłam w tym miejscu i nawet mi się podobało. Co prawda to ogromny moloch i można się  z deko pogubić. Miałyśmy do dyspozycji trzy pokoje. Mój oczywiście trafił się najdalej od reszty grupy, za to blisko kompleksu basenowego i spa.  Pokoje mega duże, czyste z balkonem. Jak dla mnie za duży gmach i pełno ludzi. Przyzwyczajona jestem do kameralnych miejsc i pałacowych komnat. Pobyt rozpoczęłyśmy od spacerku po mieście i obiadku bo w brzuszkach nam już skrzypiało. Hotel położony jest dość blisko centrum więc nasze nóżki poniosły nas bez żadnego problemu. 






Nawet tutaj był ulubiony sklep mojego mężusia , czyli świat żelek. Nie, tym razem nic nie kupiłam. Koniec z obżarstwem!!!! Trochę sobie poluzowaliśmy w domu i efekty pojawiły się błyskawicznie. Teraz kobieto martw się jak to zgubić!!! Co tydzień obiecuję sobie , że już konie, że będzie zdrowo, że będzie gimnastyka i tego typu bajery. A tu proszę jak nie wyjazd, to spotkanie, to szkolenie i o suchym prowiancie posiedzenie. Obiecuję sobie , że będzie zdrowo, Białkowo- tłuszczowo, regularnie, spokojnie, kolorowo, z surowizną i co....istna klapa. Tak widzę siebie w lusterku i widzę te moje wszystkie niedoskonałości , ale cóż taka już jestem. Staram się zmienić i wychodzi mi to różnie. Jestem jaka jestem i kocham siebie taką jaka jestem. Inni muszą  mnie zaakceptować  w tym wydaniu. Ma inne mogą się nie doczekać hihihi.



Na obiadek trafiliśmy do mega miejsca w Karpaczu. To restauracja Sowiduch Browar. Obsługa na najwyższym poziomie. Jedzenie mega pyszne. Bardzo szybko przygotowane i porcje jak dla dwóch osób. Wystrój uroczy. Na wejściu stoją dwa wielkie kotły browarnicze, które robią wrażenie. Restauracja sama produkuje swoje piwko , które można zakupić w pakietach. Aby skosztować tych rarytasów trzeba albo się umówić i zarezerwować miejsce, albo odczekać swoje w długiej kolejce. Jednak naprawdę warto. Myślę, że gdy znów zawitam w te rejony to również skosztuję tutejszych potraw.

Pogodę trafiłyśmy wyśmienitą jak na tę porę roku. Było słonecznie , bezwietrznie i bardzo ciepło. Naprawdę szkoda było siedzieć w domu. Przespacerowałyśmy wzdłuż i wszerz Karpacz. Zaglądnęliśmy do każdej dziurki. Poczyniły zakupy w sklepie ze skórzaną odzieżą i pamiątkami dla najmłodszych.Skosztowały oscypka i powróciliśmy do hotelu aby skorzystać z jego dobrodziejstw.  


Było pływanie w basenie. Kąpiele w każdego rodzaju jacuzzi. Sesja w saunie i zamoczenie części ciała w lodowatej kąpieli. Potem była wspólna kolacja i impreza pokojowa połączona z dyskoteką hotelową , pokojowym spa i degustacją najróżniejszych trunków. Odbyły się masaże , maseczki i pogaduchy do rana. Następnego ranka po śniadaniu i wymeldowaniu z hotelu ponownie wyruszyłyśmy w miasto i zahaczyliśmy na obiad. Po południe spędziłam już z moja familią opowiadając o Karpaczu i ciesząc się wspaniałym wekeendem.



 

Takie tam - wspomnienia : kolorowe jeziorka, urodzinki w Oborze , Targi Chleba

Co jakiś czas oglądam zdjęcia z naszego superanckiego życia i wspominam te cudne chwile. Naprawdę mój synek miał wspaniałe dzieciństwo. Patr...